Kiedy byłam mała diety dotyczyły chorób, nikt się nie odchudzał, bo wszyscy byli szczupli z braku chipsów i napojów trujących. Wcale nie wiedziano, że laktoza istnieje i zabija, a połączona z glutenem, to już w ogóle mogiła. Że bez ostropestu plamistego odpadnie nam wątroba, że olej lniany służy nie tylko do rozcieńczania farb, że istnieją bulgury, quinnoa, cukier i mąka kokosowa, że nasiona goi są gwarancją długowieczności, a wszystko jaglane jest najzdrowsze. Stąd i mleko jaglane, kokosowe, ryżowe, migdałowe, jęczmienne, owsiane i ryżowe. Od zwykłego mleka zamulają nam się kiszki na całe lata i straszny będzie nasz koniec. Pszenica jest tak zmodyfikowana, że szkodzi jak cyjanek. Nie robaczywe jabłka są sztuczne. Jajka powinny być od kury grzebiącej, którą li tylko można jeść, ale przedtem warto wypić kubek gorącej wody. Swoją drogą, wolę to niż herbatę. O ile kawa, to z żołędzi. Ideałem było by jedzenie kaszy z olejem lnianym, posypanej prażonymi pestkami słonecznika i surowym tofu, a na deser possać sobie kawałek trzciny cukrowej. Nie podajemy roślin strączkowych, bo powodują zaparcia i straszliwe gazy, co przy większych kolacjach jest katastrofą, a walczymy ze smogiem. Ostatnio prowadzę listę tego, czego nie mogą jeść i pić moi przyjaciele, choć pomału upowszechnia się szwedzki zwyczaj przychodzenie na kolację ze swoim jedzeniem, a i piciem. Moja przyjaciółka wpada z własną wodą mineralną, choć wodę zawsze mam, bo chce wiedzieć ile wypiła. Rozumiem to w wypadku wódki, ale wodę mierzę szklankami i nie szczególnie mnie obchodzi ile wypijam na zabawnej kolacji. Inna koleżanka wpada z gotowymi, własnymi zapiekankami z żółtym serem , bo lubi zdrową żywność i zapomina, że nie mam pieca baby Jagi, tylko mały piecyk produkcji renomowanej firmy. Wtedy skubie kąski cukinii ze wzrokiem ludożercy w ogródku z ogórkami. I tak sobie siedzimy, każdy ze swoją ulubioną potrawą w pojemniczku, swoją wodą i winem, bo jedni piją białe, musujące, inni czerwone, a nawet wódkę. Więcej niż połowa nie je mięsa, co oznajmia z miną pełną wyższości. Kiedy okazuje się, że wszyscy nie jedzą 4 nóg, smutnieją. Wiem, bo nie jem od 26 lat i naprawdę w wielkich metropoliach jest to przepustka do elit.
W mniejszych społecznościach, daleko od szosy, budzi grozę i następuje pytanie- To co ty jesz? Kiedy mówię co, wszyscy rozdziawiają dzioby i wypada im z nich kiełbasa. Moja mama uważała, że od nie jedzenia mięsa zmarnieję, jak paprotka bez wody i cały czas czekała na konsekwencje, bo człowiek bez kotleta umiera z wycieńczenia. Po 10 latach sama przestała jeść, bo zmądrzała na starość i przeszła na ryby.
Z dietami należy uważać, bo słynny efekt jojo tylko czeka, aż skończymy żywienie się wyłącznie jajkami na twardo i powoduje, że za 10 dni nici z efektu miesięcznych męczarni. Tu czuję się w obowiązku napisać, że tyje się wyłącznie od jedzenia. Bo w innym wypadku, oznaczało by to ,że istnieje perpetum mobile. Gdyby się tyło, tak jak moje zażywne koleżanki, od nie jedzenia i z powietrza, nie istniał by problem głodu w krajach III świata. By sobie nie jedli i tyli, aż by musieli się odchudzać.
Tuczący łosoś.
Wędzonego łososia pokroić w równe, niezbyt grube plastry i smażyć po obu stronach, na gorącym maśle. Na każdy wbić ostrożnie jajko, żeby było sadzone. Posolić mało, popieprzyć grubym pieprzem. Smażyć do ścięcia białka. Posypać zieloną pietruszką. Serwować delikatnie, na cienkich plasterkach zielonego ogórka.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane