4 pory roku

24 maja, 2022 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Idzie lato, ale powoli człapie i wieje huraganem. Tęsknię za nim i za paroma rzeczami. Pocztą, która pachniała klejem i papierem oraz nie była sklepem z chińską tandetą, dewocjonaliami i wszelką szmirą dotyczącą Naszego Papieża! (Następnym się upiekło, bo słabo wypadają na tle JP II i są nie fotogeniczni). Za listonoszem, który znał wszystkich i zwykle miał rozklekotany, podrdzewiały rower. Za prywatnymi sklepami pachnącymi jabłkami i kiszoną kapustą,  jarzynami,  rybami, wędlinami i owocami, nawet w soc-bidzie.  Bazarem na Polnej i małymi dziuplami w każdej dzielnicy, gdzie ekspedientki znały wszystkich klientów. Za kawiarniami pełnymi eleganckich pań i panów pijących kawę z filiżanek, gdzie nie bywały mateczki z wózkami wypełnionymi drącymi się 500+. I za mężczyznami w garniturach w Operze i Filharmonii, nie mówiąc o teatrach, a nie w bluzach z kapturkiem  i rozklekotanych łapciach sportowych.  Kobiety, ponieważ z natury lubią się stroić, trzymają fason. Ale najbardziej mi brak…wyraźnych pór roku.

WIOSNY w marcu i kwietniu, z zapachem mokrej ziemi, resztek śniegu, śpiewem skowronków i roztopami. WIOSNY majowej, z Zimną Zośką i Zimnymi Ogrodnikami, reszta pogody była cudna. Sorry, co to za maj  w tym roku, bez gołych nóg i ramion?

 LATO przychodziło punktualnie. Czerwiec był poważną jego zapowiedzią i każdy wiedział, że w lipcu pada nad morzem i w górach, a sierpień jest mistrzem upałów. Lato nie szykowało przykrych niespodzianek, pachnące klomby kwitły przy wtórze bzyczących pszczół , a upał palił co i kogo popadnie. JESIEŃ zaczynała się wrześniem, z lekkim szelestem odlatujących ptaków, grzybami, kolorowymi lasami w Bieszczadach i niechętnie spadającymi złotymi liśćmi. No i powrotem do szkoły. Uwielbiałam te pierwsze dni, opowieści, jeszcze opalonych, przyjaciół. Jesienny październik, burza złota i pierwsze deszcze, a dla mnie oczekiwany niecierpliwie powrót na ASP. I listopad, najstraszliwszy czas dla wszystkich, a najbardziej dla malarzy, bo dnie bez światła i bure szmaty chmur. Gdy byłam małą dziewczynką, ale

i większą, 1 listopada zakładało się futra i pelisy (zobaczyć w necie), a zaraz po tym padał śnieg  i był początek  mojej ulubionej pory roku: ZIMY. Mroźnej, zawsze śnieżnej i lodowej. Chrupiący pod butami wieczorny błękitny śnieg, lodowiska, narty i sanki, które uwielbiałam i chciałam zostać bobsleistką. Szkoda, że nie pamiętam dlaczego zrezygnowałam, bo miałam specjalne wyczynowe sanki i super jeździłam na torze w Krynicy. Akurat tego w moim życiu nie żałuję. Wszystkie pory roku były wyraźne i od siebie oddzielane, np. WIOSNA – PRZEDWIOŚNIEM od zimy, bo by się popękało. To 35 stopni różnicy, minus 20, do plus 15 i to w ciągu kilku dni. Pogody, którymi się zachwycam były w Polsce od stuleci, a teraz dziura ozonowa i globalne ocieplenie właściwie nagle wszystko zmieniły.

Zima, dziadowska, bo bez śniegu, potrzebnego naturze, żeby podlać pola i lasy. Lato, nie wiadomo kiedy, bo połączone z wiosna i jesienią.  Bezsensu i konsekwencji. Co drugi dzień ciepło. Trudno planować wakacje i dzieci nie mają na co czekać. Pozostała im zima i zwykle tandetny Święty Mikołaj, w którego nie wierzą, bo nie ma o nim gier komputerowych, poza tym, teraz dzieci dostają prezenty bez ładu i składu, to na co mają czekać?  Niegdyś dostawałam prezenty na: urodziny, imieniny, Dzień Dziecka i Gwiazdkę. NIC w międzyczasie, tylko marzenia i wyostrzanie apetytu. Czasem książki i płyty od Ciotek, czyli od koleżanek mamy ze Studiów.

Ten tekst, który piszę w moim ulubionym Pendolino wagon 7 – strefa ciszy, powstał z nostalgii za przyzwoitym majem. Wczoraj był huragan, tak!!! Nie można było iść, bo zwiewało. Chodziłam w kurtce – puchówce. Dziś bardzo zimno i powiewa. Słonko, jak wyjdzie, to tylko sprawdzić czy wszyscy są w depresji i się chowa za nieestetyczne, bure placki chmur.  Protestuję. Nie można mi zabierać niegdysiejszego maja, który w ogrodzie Botanicznym, gdzie chodziłam na wagary, wyglądał jak sen o Raju bez węża. Co z tego, że

w tym roku wszystko zakwitło jak szalone skoro za zimno, żeby to oglądać. W co się ubrać na garden party, gdy jest plus 15? Letnie, powiewne suknie odpadają, bo wystają spod kurtki jak nocne koszule z dawnych, dobrych czasów, gdzie bywały bardzo wyrafinowane. Kiedyś panie nie spały w  dresach w trupie główki, pasujących do tatuaży tylko w sexy koszulkach, czy piżamach z koronkami. I komu to przeszkadzało? Wtedy były upalne maje… Nostalgia meteorologiczna mnie dopadła. Za oknem Pendolino oszalała, wiosenna zieleń, a na termometrze plus 12, czyli tyle co w marcu.

 

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane