Sztuka cierpi

07 lutego, 2017 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Maluję i rysuję z tak zwanej natury, czyli to co widzę, wzbogacone oto co o tym sądzę.

Do pracy potrzebuję światła i to jak najwięcej, ale nie żeby świeciło na obraz, tylko żeby po prostu było widno. Prawdziwe pracownie malarskie zawsze były od północy, żeby się światło nie zmieniało, ale założenie było, że na zewnątrz jest słonecznie. Co ma zrobić malarz w północnym kraju, gdzie pół roku jest ciemno, albo jeszcze ciemniej? Musi zostać pisarzem, co uczyniłam. Już mam dość tych krótkich sflaczałych dni, ostatnio pełnych smogu, który fizycznie zmniejsza nasłonecznienie. Do czasu Impresjonizmu, od początku istnienia obrazów malarze malowali w pracowniach, dopiero Van Gogh, Monet, Manet, Gauguin i inni wyszli malować na zewnątrz – w plener. To ogromy przełom w sztuce.  Rembrandt walczył z holenderską ciemnością, stawiając sobie na usztywnionym rondzie kapelusza świece, bo innego oświetlenia nie było.

Nie stawiam sobie świec na kapeluszu, ale staram się być jak najbliżej okna, co czasem niewiele daje. Zaczynam malować jak jest w miarę widno, bo o 11 jest najlepsze światło. Po 10 minutach nadchodzi chmura i robi się prawie ciemno. Nie da się. Piję kawę. Nagle widno jak w Afryce. Ja, myk do sztalugi, za 15 minut, ciemno i tak do zmroku, czyli do 15. Żeby wyjść w plener za zimno zimą, a latem, za ciepło i latają owady. Najgorsze są osy, bo reagują na jasne kolory i siadają na obrazie, albo im się podobam i wtedy latają  mi przed nosem, z opcją na ugryzienie. Gdyby Impresjoniści żyli w Polsce, a nie w Paryżu i na południu Francji, nie było by impresjonizmu, bo jest za ciemno i światło nigdy nie jest akurat. Słoneczniki Van Gogha były by bure, „ Kąpiące się”, Cezanna by się zaziębiły, a „Śniadanie na trawie” Maneta, nie miało by na pierwszym planie cudnego aktu, tylko modelkę w kurtce i szaliku. Włoski Renesans byłby smutny, gdyby Florencja  leżała koło Białegostoku. Istnieje możliwość, że by z niego zrezygnowano z powodu braku światła. Nie chcę nudzić profesjonalnie, ale tylko miejsca z ciepłym, słonecznym klimatem wydały geniuszy malarskich. Artyści pochodzący z ciemnej północy mało kiedy tworzyli coś fascynującego, chyba, że wpadli do Paryża, gdzie światło jest niezwykłe, bo niebo wyższe,

większe przestrzenie i piękne ulice, przechodnie malowniczy . W powietrzu czuje się twórczy ruch, prowokowany ogólną jasnością , ale również zapachami platanów, kwiatów, a nawet perfum, które to czarodziejskie wonie snują się jak arabskie ginny wypuszczone  z butelki. W Krajach z jasnością talenty artystyczne rosną jak kwiaty na południu .

W ciemności można spokojnie pisać , o czym świadczy ostatnia erupcja prozy skandynawskiej. To są oczywiście para- żarciki, które piszę patrząc na bure niebo, wiszące jak koc nad Wilanowem. Jest koło 10 rano, a ciemno, jak nie powiem, gdzie. Sztuka cierpi. W tej sytuacji popiszę moją najnowsza książkę. Nie ruszam polityki, bo jestem oburzona i załamana. Co za ludzie siedzą na czubku naszej nędznej politycznej piramidy!? Tak marnie, jeszcze nie było jak żyję, a żyję długo.

 

Indyk- długo gotowany

Kupujemy udziec z indyka w zapieczonej folii , w której jest specjalny sos. To najnowszy wynalazek – wolne, kilkugodzinne gotowanie- slow cooking, z którym zetknęłam się w Nowym Jorku. Do tego są specjalne garnki, bo to wolne gotowanie trwa przeciętnie 6-8 godzin. Wychodzi się do pracy, nastawia mięso i wraca na gotowe. Indyka wyjmujemy z folii i pieczemy, polanego sosem, z tejże folii 20 min, w temperaturze 220 stopni. Ja dolewam trochę wody. Do mięsa można dołożyć obrane kartofle, żeby się piekły razem z indykiem. W międzyczasie smażymy małe pieczarki na złoto i podajemy razem.

 

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane