Nie było zimy, za to jest długa wiosna. Odkąd mam mieszkanie z garażem, nie ma śniegu, za co mieszkańcy Warszawy powinni mi podziękować. Wiosna związana jest ze zdjęciem kokonów przez modne motylki i wyeksponowanie chudych odnóży, oraz identycznych fryzur. Dziewczyny wyglądają jakby zaopatrywały się w jednym sklepie z perukami, jednym z butami i jednym z torbami, oraz nastrzykiwały usta u tej samej dentystki. Dlatego dentystki, bo one najczęściej się przekwalifikowują i zamiast leczyć zęby, robią dziewczynom identyczne okapy kominkowe, czyli ładują restylan w górną wargę, nie zapominając o dolnej, która zwisa sobie jak smutny serdelek. Daje to efekt, popularnej u nas przemocy domowej. Ta prawdziwa, jest znacznie tańsza, acz równie bolesna. Ponieważ staramy się być z modą na bieżąco, tak jak Rosjanki niewolniczo kopiujemy gadżety. W Nowym Jorku łatwo poznać, że idzie wschodnia elegantka, bo zawsze wygląda podejrzanie w za wysokich obcasach, za obcisłych spodniach i z wieczorowym makijażem. Ponieważ jesteśmy ambitne, wybiegamy przed szereg i nagle wszystkie dziewczyny łączy posiadanie, jakiegoś identycznego elementu stroju. Ja o modę się ocieram, ale nie biorę udziału w wyścigu, bo jestem za niska, mam za duży biust, no i pamiętam ile mam lat, w przeciwieństwie do dzidziobabć. W tym sezonie pojawiły się paskudne skórzane kurteczki do pasa. Mają dużo suwaków i ćwieki, są za wąskie i wybitnie nie twarzowe. Osoba w kusej kopi wdzianka z lat siedemdziesiątych, dla posiadaczy motorowerów z prowincji, którzy mieli identyczne z dżinsu, albo z czarnej ceraty, kojarzy mi się z biedą i podejrzaną elegancją. Ostatnio, śledząc u fryzjera modę w tabloidach zaśmiecających nasz i tak prowincjonalny gust, zobaczyłam paradę naszych, nieznanych mi celebrytek, w wyżej wzmiankowanych, przebrzydkich kurteczkach- Ramoneskach?!!, noszonych do wszystkiego na dole. Do tego szczudła i wory pokutne marki M K, których w NY już się nie nosi, a u nas salony z potrójnymi cenami. Co za brak oryginalności? Drogie Panie zlitujcie się nad swoimi stawami i nie męczcie ust nastrzykiwaniem, bo to paskudztwo jest sexy, gdy ma się 30 lat, a potem staje się rozpaczliwym wołaniem samiczki tukana, w okresie godowym. Piszę o tym kolejny raz, bo znowu nie poznałam bliskiej znajomej, która rzuciła się do całowania z nastrzykniętym ryjkiem, machają grzywą doczepionych włosów. Serce mi pękło, bo to miła kobieta, która w tym wydaniu na pewno się nie załapie na to o co jej chodzi. A może jej chodzi wyłącznie o udział w Maratonie i poczucie, że udając dwudziestolatkę ucieknie czasowi. Zawsze myślałam, że naprawdę żałośni są dziadziedzidzie w czerwonych majtasach i niebieskich butkach z nastroszoną resztką włosków nad pomarszczoną buzią, a tu panie ruszyły do wyścigów i stają się tak samo groteskowe, jak ich męskie odpowiedniki, szczególnie, gdy ich wychudzony torsik zdobi skórzana Ramoneska, widoczna u nas w ilościach przemysłowych, przez co wyglądająca, jak tandetny mundurek motocyklisty wiejskiego, zwanego ze względu na osiąganą szybkość-” kochankiem śmierci”.
Danie na parze
Trzeba mieć specjalna wkładkę do gotowania na parze, albo garnek do tego typu przygotowywania potraw, bardzo taką inwestycję polecam.
Układamy dookoła fileta z łososia zamarynowanego uprzednio w soku z cytryny i soli, pokrojoną w grube plastry cukinię, marchewkę, różyczki brokułów i kalafiora, uprzednio posolone i posypane ziołami prowansalskimi. Na dno garnka wlewamy szklankę wody , przykrywamy i czekamy, aż jarzyny będą aldente. Przekładamy delikatnie na ciepły półmisek, lekko polewamy jarzyny oliwą z wyciśniętym czosnkiem. Łososia można skropić sosem sojowym, albo cytryną.