W ten piątek miałam wielką przyjemność być zaproszona na premierę operową do Teatru Królewskiego w Łazienkach. Bywam w tym teatrze, mam kartę na wjazd pod same drzwi i wjeżdżam bez problemu.
A tu niespodzianka. Leje deszcz, ciemno, brama przymknięta i pilnuje jej mało kumaty facet, twierdzący, że nie dość, że nie mogę wjechać, to jeszcze nie ma mnie i mojego kolegi, na liście. Dzwonimy do organizatorów którzy nas zaprosili. Nie odpowiadają, bo kocioł. Zaproszenie mamy w środku… W wyniku naszej asertywności, mało kumaty, mający spojrzenie tonącego woła straż łazienkowską. Przychodzi uroczy, kumaty pan, przeprasza i nas wpuszcza, tłumacząc, że facet na bramce jest „pierwszy raz” i nie wie kogo wpuszczać, a kogo nie. Ciekawa koncepcja na dzień premiery. Był to kolejny wypadek, gdzie ktoś jest „pierwszy dzień” w swoim miejscu pracy i to powinno mi wystarczyć.
Wybieram z przyjaciółką wannę. Uroczy młodzieniec nie wie gdzie są takie jakich szukamy, bo jest z działu umywalek, a „na wannach, pierwszy dzień”. Anorektyczna panna, smutna i blada nie wie gdzie są kosmetyki których szukam, bo „jest tu pierwszy dzień, a przedtem była na kasie”. Idzie po koleżankę, ale ta jest z działu pielęgnacji gdzie jest „pierwszy dzień”.
W rezultacie znikają wszystkie ekspedientki i ja znikam, bo też jestem w tym sklepie „pierwszy dzień” i na drugi się nie wybieram. W dużym sklepie z ubraniami pusto. Snują się senne panny w czarnych strojach, z czarnymi ustami i pazurami. Zapytane o kolorowe rajstopy uśmiechają się bezradnie, acz szczerze. Powtarzam. Nic. Po chwili orientuję się, że nie znają słowa rajstopy, bo nie znają polskiego i ewidentnie są „pierwszy dzień” . Nie wiem, po co aż trzy, może by dwie z tłumaczką? W osiedlowym sklepiku śliczna panna nie wie, co to bułka z ziarnami, ale się uśmiecha, ewidentnie jest „pierwszy dzień”. Dobrze, że przynajmniej w moim ulubionym Luxmedzie lekarze nie pracują „pierwszy dzień” i ginekolog nie przechodzi do działu laryngologicznego, a endokrynolog nie robi kolonoskopii. Acz i w prywatnej przychodni miałam przygodę. Zamówiłam wizytę u ginekologa, bo potrzebowałam receptę. Poprosiłam o lekarkę, bo w tym przypadku wolę kobiety. Następnego dnia przyszłam, panna w recepcji, kiedy zapytałam, czy idę do lekarki, uśmiechnęła się bardzo dziwnie i oznajmiła, że dziś jest tylko pan doktór, ale bardzo miły. Idę pod gabinet. Wszędzie tłum, a pod drzwiami mojego pana ginekologa pusto. Pukam, wchodzę, a tam szczuplutki, bardzo ciemnoskóry młody facet w białym, podkreślającym karnację fartuchu, prosi mnie najczystsza polszczyzną żebym usiadła i uśmiecha się widząc moją minę. Minę mam, bo nie jest kobietą i zupełnie, z racji wieku, nie wygląda na lekarza. Kiedy proszę TYLKO o receptę, nieśmiało proponuje badanie i oboje zaczynamy się śmiać. Opowiedział mi swoją historię. Studiował w Polsce, a jest z Ghany. Ożenił się z Polką, koleżanką z roku, ale się rozwiódł. Pracował w szpitalu, ale mu się nie układało z pacjentkami które mu nie ufały. Tutaj też nie ma pacjentek…Jedzie do Londynu, bo tam ma znajomych i z polskim obywatelstwem może pracować. W tej sytuacji dałam się zbadać, żeby zadać kłam polskiej ksenofobii. Tu nadmieniam, że gdyby to była ciemnoskóra kobieta nie miałabym zdumionej miny, bardziej chodziło mi o moje preferencje w sprawie płci.
A niekompetencja sprzedawców mnie wkurza, bez względu na ich pochodzenie. Marzę o subiekcie Rzeckim (z książki „Lalka” Prusa) który przychodził do sklepu o 6 rano, żeby zrobić nową wystawę ozdobioną zabawkami i wiedział o wszystkim, co ma w sklepie i magazynie. Tę cudną książkę polecam menadżerom sieciówek…
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane