Dekameron

14 marca, 2020 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

W 1348 roku w czasie morowej zarazy która pochłaniała całe miasta we Włoszech, nomen omen. Sześć, o ile się nie mylę, młodych kobiet postanowiło uciec z Florencji, do letniego pałacu jednej z nich, aby przeczekać. W drodze na wieś, spotkały trzech  przystojnych uciekinierów płci męskiej, również nie chcących się zarazić i razem zamieszkali w pięknej rezydencji czekając na koniec epidemii. A żeby się nie zanudzić obierali Króla na jeden dzień. Wszyscy musieli się podporządkowywać, a wieczorami opowiadano miłosne historie. Opisał to renesansowy geniusz Boccaccio w przezabawnej, aktualnej, choć mającej kilkaset lat książce, pod tytułem „Dekameron”. Wspominam o nim, bo mamy epidemię, a wiele osób ma podmiejskie rezydencje lub znajomych je posiadających. Ja bym to wykorzystała. Swoją rezydencję sprzedałam po śmierci Mamy, bo nie chciało mi się siedzieć w lesie mając do wyboru Sopot i inne kurorty. Nie wiem co myśleć, ale jedno pewne. Nie wychodzić bez potrzeby, nie gonić, jak za Gierka, za papierem toaletowym, unikać zaziębienia, a z dziećmi chodzić na spacery do parków i lasu. Dzielni staruszkowie niech się nie popisują, jak moi koledzy, tylko wreszcie posiedzą spokojnie nie udając Tarzanów w czerwonych spodenkach. Są telefony, maile, SMSy. Nareszcie można spokojnie pogadać, a nawet jak ktoś umie, poopowiadać historie miłosne. Oduczyliśmy się spokojnego siedzenia na tyłku, a tu zaraza nas zmusiła do zmiany trybu życia i pomyślenia o sobie. Jest ciągle ładna pogoda. Można się ciepło ubrać i pospacerować, byle z dala od ludzi, bo jak się wczoraj dowiedziałam kropelki latają do 4,5 metra od kichającego i przylepiają się do powierzchni. Obejrzałam w TVN 24 wszystko dotyczące epidemii, wysłuchałam opinii różnych profesorów i postanowiłam się dostosować, acz z wyjątkiem, bo jednak, będę się widywała ze znajomymi w malutkich grupach. Na szczęście sporo kolegów mieszka w Wilanowie. A i jeszcze jedno. Niekoniecznie zakupy trzeba robić w wielkich sklepach, bo w mniejszych wszystko jest. Wczoraj bez problemu kupiłam to co było mi potrzebne w osiedlowym pawilonie Społem, gdzie było 20 osób. Zgromadzenie 50 osób to pełny autobus lub tramwaj. Czy jak jest więcej to będą wyrzucali? Kto będzie liczył, żeby do kościoła nie weszło więcej niż pięćdziesięciu wiernych, którzy brawurowo postanowili się zarazić w ramach przekazywania sobie „znaku pokoju”? Skąd liczba 50? Że jak mniej, to niby co, nie złapie się wirusa? Sklepy zamknięte a apteki, gdzie jest sporo osób chorych, otwarte? Może lepiej apelować do ludzi, żeby zachowali spokój i nie latali po mieście bez potrzeby, wdychając i wydychając kropelki. Jak się wczoraj dowiedziałam, maski nas nie chronią, potrzebne są tym którzy ZARAŻAJĄ. Tu wsiadam na mojego ulubionego konika, czyli brodaczy. Ileż kropelek siedzi w kudłatej brodzie, którą o ile się myje porządnie, to raz dziennie?  Ile zarazków przenosi brodacz, z miejsca na miejsce, a wieczorem do domu? Wiem, że z zarośniętą twarzą wygląda się pięknie i sama żałuję, że nie mogę zapuścić, ale teraz proszę, o ile nie ma się problemów z cerą, to może brodę zgolić lub skrócić do minimum, wąsy też są niebezpieczne i niemodne, chyba, że lubi się styl Zenka M.

 Wspaniale jest mieć cały dzień bez myślenia, że jest tyle nie załatwionych spraw, które muszą poczekać aż zatłuczemy wirusa. Tyle było różnych ptasich gryp i wąglików, a daliśmy radę. Nareszcie pomieszkamy z rodziną. Może ten wirus jest po to żebyśmy przyhamowali?

         

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane