Wernisaże

29 lutego, 2020 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Słowo wernisaż pochodzi od werniksowania, czyli pomalowania przezroczystym, specjalnym preparatem, skończonego obrazu. Jest finałem i najmilszym dla artysty momentem malowania. Kiedyś werniksowało się obrazy w galeriach, stąd pierwsze, uroczyste pokazywanie prac nazwano wernisażami. Wernisaż dla twórcy, to konfrontacja, albo z widzem i kolegami po fachu, albo z ich obrazami, o ile wystawa jest zbiorowa. Kiedyś to było jak premiera w teatrze. Dziennikarze, telewizje, wywiady i opinie szły w świat. Teraz telewizje nie zadają sobie trudu, bo kogo, poza garstką dziwaków, obchodzi sztuka? Jesteśmy chyba jedynym krajem, gdzie lekceważy się jej znaczenie, gdzie artysta jest daleko w tyle za byle prezesem i lalunią, co pokazała zdjęcie z gołym cyckiem.

 W dobrym tonie jest krzywienie się ludu na dźwięk słowa Opera i przyznawanie się do nie czytania książek. Nawet tych, które na świecie reperują nam stratowaną przez szaleńców opinię. Często organizuję promocje moich książek, które z niewiadomych powodów obecna elita wydawnicza nazywa niesłusznie premierami. Walczę z tym, bo wielcy profesorowie- poloniści twierdzą, że słowo premiera, dotyczy tylko wydarzeń teatralnych i filmowych. I co z tego? Prowincjonalny, dosłownie średnio wykształcony PR, ma swoje zdanie i jego się trzyma. Ad rem, czyli do tematu. Wernisaż to konfrontacja tego, co się zrobiło z szerszą publicznością, z przestrzenią galerii i co najważniejsze, z przyjaciółmi oraz wrogami. Ważna jest ekspozycja, bo obrazy, tak jak ludzie, mogą się nie lubić i wzajemnie zwalczać.

 Ważne też jest, kogo się zaprasza, a kogo nie. Artyści to nie księgowi, którzy „po robocie” trochę se malują, piszą, albo rzeźbią. Artysta to człeko-podobny twór intelektualny, który nie daje się zaszufladkować, bywa nie przewidywalny i nadwrażliwy. Moja mama często stawiała mi za wzór córki swoich koleżanek, które nie używały dziadkowych, płóciennych kalesonów z troczkami jako spodni i ufarbowanych na amarant komży jako bluzek. Na ASP wszystkie nosiłyśmy się dziwacznie, ale bajecznie kolorowo i z pomysłem. Dziewczyna z ASP była symbolem statusu towarzyskiego. To, se ne wrati. Kiedy szłam odwiedzić mamę w Ministerstwie Górnictwa, gdzie była radcą, mówiła mi w co powinnam się ubrać… A ja po swojemu, na głowie kapelutek z kwiatkami, komeżka, kalesony i wór wielkości dużej walizy. Artystą kieruje inny Bóg, dlatego może tworzyć, a księgowy, nie za bardzo, ale artyście się przydaje. Nie wiedząc, że wszystko co go otacza, stół, krzesło, talerz, materiał na spodnie i kran, jest dziełem artystów. Niestety, czasem niezdolnych, którzy zdarzają się w każdej dziedzinie sztuki. Niemniej, świat bez sztuki nie istnieje od czasów prehistorycznych. Można ją lekceważyć i tym samym zbliżać się do naszych braci zwierząt, które nie potrafią tworzyć w abstrakcyjnym tego słowa znaczeniu i patrzeć rozumiejąc dzieło.

 Wszystko to napisałam, bo ostatnio miałam wernisaż obrazów i gadżetów ozdobionych moimi kotkami, połączony z promocją mojej ostatniej książki wywiadu ze sobą, pt. „Selfie, autoportret”. Ekspozycja i sprzedaż trwa w Desie Modern pl. Konstytucji 2. Jest kilka zdjęć z uroczystości na moim instagramie, do którego założenia zmusili mnie znajomi (hannabakula/autoportret). Był to prawdziwy, tłoczny, roześmiany wernisaż, jak za dawnych czasów. Wiele znakomitości ze świata sztuki i nauki, piękne ekstrawaganckie dziewczyny, a nawet telewizja, moja ulubiona Superstacja. No i do końca nie zabrakło wina.

Bardzo jestem szczęśliwa, że jeszcze można się spotykać i bawić w swoim ścisłym gronie, jak dawniej, gdy wernisaże były ważnym elementem naszej kultury a Artyści, najważniejszym.

 

ps. W nadchodzący poniedziałek 2 marca ukaże się Gala z wywiadem ze mną i kolegami portrecistami.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane