Kiedy wybierałam się do Nowego Jorku wieki temu, myślałam, że Nowy Jork to jest tylko Manhattan. O dziwo po 35 latach też tak uważam i z zabobonnym lękiem i niechęcią go opuszczam. Tu czuję się jak w domu. Nie przytłacza mnie wielkość city, ani domy mające po 50 pięter, które mnożą się z dnia na dzień. Wszystko się zmienia, Manhattan też, choć wcale mi się to nie podoba. Przede wszystkim przybywa ludzi i aut, więc jest więcej hałasu. Nowy Jork trąbi i wyje w najróżniejszy sposób. Łatwo się do tej kakofonii przyzwyczaić i przestać ją słyszeć, ale zawsze na początku pobytu mam problemy jak wieśniak w metropolii.
Na Manhattanie zawsze tłumy turystów, głównie Azjatów w markowych, kupionych tu na miejscu, ciuchach. Miejsca koło muzeów zapchane i tylko wystają komórki na kijach, bo wszyscy robią sami sobie zdjęcia. Wczoraj byłam w Metropolitan Muzeum w tak strasznym ścisku, że uciekliśmy do innego muzeum, obok, a tam kolejka 100 osób w deszczu na ulicy. Ciągle NY jest kulturalną Mekką i dyktuje styl. Mieszkam koło Opery Metropolitan i z mojego domu koło Juliard jest do niej przejście korytarzem. Szpan nieziemski! Manhattan jest piękny, przyjaźnie w kratkę, zaprojektowany ponad 100 lat temu i pełen tak różnych osób i stylów, że dopóki się tego nie zobaczy, trudno uwierzyć. Ludzie są rozmaici, ale żadna osoba nie jest intruzem. Nikt na nikogo się nie gapi i poza ekspedientkami i portierami, nie uśmiecha. Bardzo dziwne uczucie bycia niewidzialnym, ale wygodne. Manhattan jest poza modą. Poszczególne dzielnice mają swoje style i tego się trzymają. Milionerki na beżowo. Milionerzy, rozpoznawalni tylko po mega zegarkach. Nikt się nie stroi. Studenci i artyści na czarno i szaro. Buty wygodne, bo tu się chodzi. Trudno złapać taksówkę, poza tym szkoda nie obejrzeć wystaw i cudnych klombów, teraz pełnych białych tulipanów, w ilościach przemysłowych. Manhattan jest ciekawszy, gdy się w nim naprawdę mieszka, a nie wpada na dwa tygodnie. Kiedy się gdzieś zamieszka, natychmiast nawiązuje się lekkie kontakty ze sklepikarzami, portierami, kasjerkami w sklepie, barmanami, właścicielami psów, obsługą pralni, fryzjerami, cukiernikami, a nawet z farmerami przywożącymi jarzyny na lokalny targ. Ludzie mają dobrą pamięć i lubią należeć do jakiejś grupy. W niektórych kondominiach, w święta spotykają się na podwórkach z szampanem i składają sobie życzenia. Dla mnie Nowy Jork, to symbol tolerancji, rozmaitości we wszystkim, zdrowego trybu życia, czystego powietrza i cudownej wody do picia i mycia. Sporo tego.
Inna rzecz, że obracam się w dobrych miejscach, ale zdarzało mi się bywać w gorszych, za to nigdy w polskich rejonach. Z niewiadomych powodów Polacy w Nowym Jorku starają się zachować swoje zwyczaje, jedzenie, sposób ubierania i udawać, że są np. w Łomży, tyle, że jest inna waluta. Z ciekawostek, to powstała tutaj filia Kodu, której inicjatorem jest Jacek Duda, nie spokrewniony z najjaśniejszym. Za tydzień, pod siedzibą United Nations tutejszy KOD planuje demonstrację przeciwko zaostrzeniu przepisów aborcyjnych. Spodziewamy się tłumów Zapraszam serdecznie. Info jest w Internecie. Świeci słońce, ciepło. Popływam w miejscowym basenie i idę na spacer do Central Parku?
Racuszki bananowe
Idealne na śniadanie. Dojrzałe banany pokroić w plasterki i rozgnieść widelcem, dodać jajo, mąkę i maślankę. Dokładnie wymieszać i smażyć na gorącym oleju malutkie placuszki. Podawać z kwaśnym dżemem i cieniutkimi plasterkami gruszki.