Nowe żarcie

25 września, 2017 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

 

Nie będzie o nowych trendach w gotowaniu, a o nowych  trendach w sposobie jedzenia.

Pochodzę z tak zwanej inteligencji pracującej, która przed wojną zwała się mieszczaństwem. Tego już nie ma, takoż nie ma i zwyczajów, które mi od dzieciństwa wydawały się fundamentem dobrego wychowania. W moim domu zwracało się uwagę na sposób jedzenia i pewne żelazne zasady jak to, że: nigdy się nie trzyma łokci na stole, nie podpiera się dłonią głowy jak przydrożny Jezusik frasobliwy, nie garbi się, nie mówi z pełnymi ustami, nie odkłada się sztućców na obrus, nie oblizuje noża, nie kroi całego kotleta, a potem nie je samym widelcem, nie kroi się sałaty nożem, że do masła jest specjalny nożyk i talerzyk, że staramy się kończyć jeść razem z resztą stołowników, że nie zostawia się nic na talerzu, a jego nie wyciera się chlebem, że łyżka do głowy, a nie odwrotnie, że chleba przy stole się nie gryzie, a rwie na kawałeczki itd. Kiedy miałam 6 lat tatuś postanowił, że już czas na jedzenie nożem i widelcem, więc zamiast iść  na plażę w Sopocie uczyłam się strasznej sztuki posługiwania sztućcami. To trudniejsze dla dziecka, niż dla drwala z Białowieży jedzenie pałeczkami. Sztućce były lekkie, bo stołówkowe, ale dla mnie była to katorga. 3 dni siedział ze mną tatuś i sadystycznie nauczał, pomimo błagań coraz bardziej opalonej Mamusi. Czwartego dnia zaskoczyłam, a po powrocie do domu, w nagrodę jadłam z plastikowymi ekierkami pod pachami (rym piękny), żeby łokcie trzymać przy ciele. Jak rodzice mieli dobry humor, to na głowie kładli mi „Ogniem i mieczem”- tom I, bo drugi zginął. Z książką na głowie musiałam i chodzić, bo zanosiłam się na konika garbuska, bohatera rosyjskiej bajki, który mimo niepełnosprawności do czegoś doszedł. Bajka wyprzedzała epokę. I tak sobie żyłam, pewna niezmienności przedwojennych zwyczajów, aż tu przyszło nowe. Zaklekotały słoiki w Wilanowie walizami na kółkach  pełnymi prowiantów. Zaludniły się drogie restauracje, a w nich zamlaskała i zagulgotała nowa kasta konsumentów, którzy jakoś dożyli trzydziestki bez kindersztuby i nie zanosi się na dobrą zmianę. Młody Słoik ma głowę pełną ciężkich „projektów” i myśli, więc podpiera w restauracji, swą genialną głowę, nachylając się nad talerzem z zupą- krem z brokułów i jakiegoś zielska ( za 50 zł.).  Uzyskawszy odległość 20 cm od miski, wsuwa zupkę prawą rączką siorbiąc, a lewą esemesuje. Drugie danie rąbie samym widelcem, okazując niezwykłą zręczność w dziabutaniu kotleta i mieszaniu paćki z kartofli z jarzynką. Niestety nie wypada mu jeść łyżką, jak w domu, bo widział szefa jak się sztućcami posługiwał, trzymając je prostopadle do talerza, kokieteryjną metodą gejów kalifornijskich,  co świadczyło o wyrafinowaniu, obyciu i częstych delegacjach do USA. Młody Słoik i jego Słoiczka lubią jeść i sami „pichcą”, jak chcą. Najważniejsze, żeby do karkóweczki był ananas, keczup,  bulgur i  carpaccio z buraków. To nowoczesne smaki. Przepisy znanej celebrytki, niegdyś sąsiadki zza miedzy.. Wszystko z grilla. A jak nie z grilla, to pierogi ruskie (ciekawe jaką będą miały patriotyczną nazwę, może piastowskie, albo powstańcze?)

Słoik często jeszcze rośnie, więc nie może przestawać jeść. Na ulicy raj kulinarny, budy i budki. „Świat kebabów” zaprasza, a to Muzułmanie , ale nikt o tym nie myśli. Ciekawe co by było gdyby chcieli wjechać teraz do naszego postępowego kraju z tymi pogańskimi kebabami? Chwała Bogu, już  przedtem wjechali i kebabów coraz więcej. Może się u nas muzułmanie rozmnażają?  Niemożliwe, temu, mówimy- NIE! Zaraz się ich zrobi 3 miliony, każdy z bombą. Po ulicach sunie tłum młodych elegantów z krokiem przy kolanach. W jednej łapie ociekająca tłuszczem buła, w drugiej komóra. Kapturek chroni ciekawą osobowość. Papier pomięty, ale grubas nie takie rzeczy widział. Mlask, mlask,  tłustymi wargami, a kochanego ciałka nigdy za dużo. W domu uczono mnie, że poza lodami, niczego się na ulicy nie je. Teraz, na szczęście jest odwrotnie i można łyknąć hot doga, nawet w poczekalni u lekarza, co ostatnio widziałam. Choroba, chorobą, a kiszeczki marsza grają. Nie może być tak, żebym ja, która, jak się okazuje, zmarnowałam życie przestrzegając miłych, cywilizowanych zasad, musiała oglądać dantejskie sceny w nawet bardzo drogich restauracjach, z wyjącymi dziećmi, młodymi hulajnogistami i słyszeć wrzaski, czyli rozmowy  dwudziestoletnich głuszców, którym słuch zlikwidowało słuchanie całymi dniami przez słuchawki. Czy te biedaki nie maja rodziców? Mają, ale na wsi, a ci miejscowi  są zajęci dorabianiem do przyszłej emerytury i szkoda im czasu na ładne jedzenie i robienie uwag, zresztą maleństwo może się wkurzyć i dać w gruchę. Tak się mówi…

 

Gruszki w lodach

Gruszki twardsze, obrać, przekroić na pół , wyjąć gniazda i gotować do miękkości w czerwonym winie z  goździkami, cynamonem i skórką od cytryny. Można dosłodzić miodem. Gruszki wyjąć sos odparować i przestudzić, dodać kogiel mogiel i wymieszać trzepaczką.

Do miseczek włożyć gorące gruszki, położyć na nich gałkę lodów waniliowych i polać podgrzanym sosem. Można jeść z rurkami waflowymi.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane