Karty i inne gry

19 lutego, 2017 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Człowiek tym różni się od zwierząt, że potrafi świętować i grać. W tym wypadku nie mam na myśli sportu ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej, tylko gry planszowe, karty, domino, madżonga, lotto, szachy, warcaby i inne.  Urodziłam się, na swoje wielkie szczęście, w rodzinie graczy, ale nie hazardzistów. Granie było częścią życia rodzinnego. Głównie grało się w karty. Szybko porzuciłam Piotrusia, grę w wojnę i tysiąca, dla Macao, a potem gry w  kierki, idealnej dla dzieci. W chwilach wolnych grałam z dziadkami w Chińczyka i  warcaby. Goście mieli przechlapane, bo ledwo usiedli, już pojawiałam się z jakąś grą i tak prosiłam, że kończyło się na partyjce. Rodzice grali w brydża. Mama tragicznie, ale się nie przejmowała. Ojciec i jego partner byli mistrzami Polski i Układu Warszawskiego, w brydżu sportowym. Do śmierci, dwa lata temu, grał jak szatan. Zaczął mnie uczyć i dał raz zagrać w WDW, w Kościelisku. Miałam 10 lat i nigdy tego nie zapomnę, bo nie zrobiłam błędu, inna rzecz, że stał za mną i pomagał. Wtedy łyknęłam bakcyla i do teraz granie w brydża jest jedną z moich ulubionych rozrywek, ale grywam też w kanastę z miłośniczkami tej miłej gry. W Liceum grali wszyscy chłopcy i jedna dziewczynka, ja. Zwykle wagarowaliśmy w 4 osoby, żeby była czwórka do brydża. Uciekaliśmy po 3 lekcji i graliśmy do czasu powrotu rodziców z pracy. Wiele razy nas schwytali, ale nic nie pomogło. Na studiach grałam bardzo rzadko, bo nie miałam z kim. Mój mąż matematyk, o dziwo, nie grał, a na ASP nawet nie słyszeli o kartach. Poza malowaniem i balangami nic nas nie obchodziło. Straszne, bo byłam skazana na brydże wczasowe, które są męczarnią, bo zawsze przynajmniej 25 procent nic nie umie. Reszta cierpi, żeby sobie choć trochę pograć. Teraz grywam raz na dwa tygodnie w dwóch składach osobowych, najbardziej lubię być w parze z moim partnerem Ludwikiem i gdyby był wczoraj ze mną na turnieju brydża sportowego w Bristolu w Busku Zdroju, to byśmy byli w pierwszej trójce. Mojego partnera poznałam 20 minut przed turniejem i nie zawsze rozumiałam, jak  czasem i zasad zapisu. Zwykle gram towarzysko, na turniejach grałam studiując na pierwszym roku Sztuk, w Toruniu na UMK. Było to bardzo dawno temu. Potem w Krakowie z moją przyjaciółką Basią w parze. Mało mnie nie zabiła, a wygrałyśmy.

Granie turniejowe nie ma nic wspólnego brydżem towarzyskim, bo jest sprawiedliwe i sukces nie zależy od dobrej karty. Wszyscy muszą grać po kolei, tymi samymi kartami. Na Turnieju były tylko 4 panie, w tym  organizatorka imprezy, właścicielka ART.& Spa Bristol i tłum panów. Zupełnie nie nerwowych, jak moi partnerzy z innych miast. To może być wpływ klimatu i tego, że Busko ma słońce w herbie, poza tym Bristol jest oazą spokoju i elegancji. Tu nie wypada się złościć.

 

P.S dla fachowców.

W ostatniej turze bardzo przegraliśmy. Partner twierdził, ale bez złości, że to moja wina, ja uważam odwrotnie, bo w B A, chodzi się z 4 karty najdłuższego koloru, od góry, a nie w asa, króla i waleta, mając piątkę. Ja miałam, 3 damę i się z waletem ożeniła, zmarnowały się dwa  kładące piki. On twierdzi, że powinnam już na króla rzucić damę i zachować blotkę. Nie znam go wystarczająco. Są to informacje dla brydżystów. Niechaj rozsądzą. Mam szczęście znać wielu zupełnie genialnych graczy i trochę się peszę gdy z nimi gram. Są jak kosmici, zamknięci w sobie i swoich sztucznych konwencjach i od pierwszego wistu wiedza jaki będzie wynik. Zwykle są matematykami i fizykami, lekarzami, ekonomistami, albo inżynierami. Artysty, który by dobrze grał, jeszcze nie spotkałam Ja gram nierówno. Ale i tak, najgorszą plagą są dobrzy gracze z zacięciem pedagogicznym, którzy wszystkich pouczają, wyrywają z ręki karty partnerowi, żeby obejrzeć i  analizują każde rozdanie, do dwóch dni po. To plaga egipska, bardzo częsta u starszych osób, które są nerwowe, bo mają świadomość, że nie zdążą nauczyć w brydża wszystkich chętnych i niechętnych.

 

Zupa porowo-migdałowa

Migdały obrać i gotować w mleku, aż zmiękną. Odcedzić. Pokrojone w cienkie plasterki, pory poddusić na oleju ryżowym, z posiekaną szalotką i kartoflami w kostkę. Dodać zioła prowansalskie, sól, pieprz.  Zalać, odcedzonym z warzyw, mocnym bulionem warzywnym z imbirem. Gotować 15 minut. Zmiksować z kroplą oleju z chili. Dodać migdały i słodką śmietankę. Wcisnąć kroplę limonki.  Można wrzucić do miseczek, ugotowany ryż jaśminowy i posypać siekaną kolendrą, albo natką pietruszki.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane