Zwykle nie wiadomo czy i z czego się cieszyć, gdy kończy się stary rok. W ciągu sekundy jesteśmy o rok starsi, co dla wszystkich jest przykre, a dla kobiet jeszcze bardziej. Chcąc nie chcąc stajemy przed czymś nowym i mamy nadzieję, że rok następny będzie lepszy. Myślenie życzeniowe ratuje nas od zwariowania. Nigdy nie żałowałam roku, który minął i zawsze witałam nowy z otwartą głową, sercem i ramionami. Nawet ten 2020, bo mi się podobały dwie dwudziestki. Do teraz mi się podobają, ale ich nie lubię. Bardzo się na nich zawiodłam, bo miniony rok mogę określić jako „syf i malaria”. Moje super plany wystaw i wyjazdów do Nowego Jorku i Los Angeles, planowane na 30 marca liczne coroczne przyjęcie urodzinowe zmieniło się w kolację z moim bliźniakiem astrologicznym, Darciem. Było cudnie, ale oboje jesteśmy towarzyscy… Przysyłane mi ze Stanów filmy i zdjęcia, tak mną wstrząsnęły, że zjadłam opakowanie Depresanu i nadal śnią mi się puste aleje i ulice, oraz sklepy zabite dyktą. To nie mój Manhattan.
Nawet kiedy to piszę, wzdycham. Rok 2020 nauczył mnie wzdychać i się martwić na zapas. To stan dotychczas mi nieznany, bo jestem od dziecka optymistką, nie zakładającą, że istnieją przypadki losowe, oraz, że może mi się coś nie udać. Ten rok pokazał, że nie ode mnie moje życie i kariera zależą. Piszę o tym, bo nigdy nie widziałam takiego stężenia nieprzyjemnych zdarzeń pandemicznych, ekonomicznych i politycznych. Te beznadziejne próby odzyskania demokracji, wzruszające demonstracje, które nic poza zahamowaniem na moment zamachu na prawa kobiet nie dały, ale pokazały, że nowoczesna policja bije kobiety, które mogły by być ich matkami i siostrami. Bezmyślne zamknięcie tysięcy miejsc pracy, siłowni stoków narciarskich i basenów, gdzie zarazić się najtrudniej. Głupie zakazy, manipulacje wyborcze, podwyżki, idiotyczne decyzje, rosnący nos naszego Pinokio, obciachy w Parlamencie Europejskim i coraz więcej chorych. Może to zapowiadany przez Nostradamusa koniec świata, który zaczął się 11 września 2001 roku w Nowym Jorku? Wtedy też wszystko się zmieniło. Koszmar! Uczę się nudnego, pełnego zakazów życia. Nie jest to łatwe dla nikogo, ale dla artysty niezmiernie. Po zrobieniu negatywnych testów z przyjaciółmi pojechaliśmy na Sylwestra do leśnego domu Koleżanki od lat oczekiwać cudu, który nowy rok musi przynieść, bo zwariujemy.
Do siego!
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane