Bardzo lubię zwierzęta, szczególnie psy, a powinnam koty bo je ciągle maluję. Po prostu się wdzięczniej wyginają i są trochę znakiem graficznym. Nie mam ani kota, ani psa, węża, chomika, warana, świnki morskiej, ani nawet zwykłej. O żółwiach nie ma mowy, a rybki to już naprawdę horror i można dostać od wody reumatyzmu. Tu miłośnicy rybek mieszkaniowych zazioną nienawiścią do mnie, choć jestem niewinna, bo na widok czegoś co się bez przerwy rusza, dotyczy to również ludzi, mnie mdli. Sprawa błędnika. Z zawodu jestem malarką nazywaną- „ Witkacy w spódnicy”, ale od Niego poza milionem rzeczy, różni mnie to, że on nie rysował pejzaży ani zwierząt, a ja bardzo często. Do rysowania tak zwanych po angielsku, petów, czyli pupili zmusiła mnie dola artysty, który musi płacić czynsz na Manhattanie pełnym osób zwariowanych na punkcie swoich zwierząt. Samotność miesza im rozum i mylą psy i koty z dziećmi, wnukami i mężami.
Moja firma portretowa szła sobie dobrze, aż tu nagle zadzwonił kolega, że zaprzyjaźniona wdowa chce portret swojego psa Collie. To ładne psy, więc się zgodziłam myśląc, że pies będzie dodatkiem do pani, a nie odwrotnie. Pani była trochę zdziwiona gdy jej powiedziałam, że ma przynieść apaszki i kapelusze, oraz biżuterię, ale nic nie powiedziała i przyniosła. Collie miał brylantową obróżkę i nadwagę co u kudłatych psów sprawia, że wyglądają jak stóg siana w poziomie. Poprosiłam panią o pokaz dodatków, a ona zdziwiona zakładała apaszki i kapelusze, oraz złote łańcuchy. Na koniec powiedziała, że ona chce samego psa, bo jest za gruba, czyli miała rozmiar 38, co u bogatej wdowy jest niedopuszczalne. Powiedziałam jej, że będzie im cudnie razem, tym bardziej, że pies już się wgramolił na moją białą kanapę. Była nieprzejednana, bo chciała obraz powiesić nad JEGO posłankiem.
W tej sytuacji zrobiłam psu zdjęcia, wtedy jeszcze aparatem Leica, pani też, wzięłam zadatek i poszłam zrobić odbitki. Były takie czasy, bez komputerów i drukarek.
Zwierzęta mają bardzo indywidualne pyski i mordy, jak Chińczycy, po dokładnym przyjrzeniu bardzo się między sobą różnią. Colie wyszedł pięknie na granatowym tle 100×70. Równowartość taniego czynszu zniknęła w szufladzie i… zaczęła się lawina. Okazało się, że pani ma jeszcze dwa Persy, a jej koleżanki wdowy po kilka psów. W tej sytuacji zdjęcia chodziłam robić sama, do ich gigantycznych mieszkań z łożami z baldachimem. Prym wiodła 7 krotna wdowa z psem Sziatsu, któremu zrobiłam portret solo i z nią. Kociarek było mniej, ale brak uzupełnił facet, który chciał, żebym go narysowała jako kota z kociętami, o twarzach jego dzieci. Na zdjęcia poszłam z kolegą, bo myślałam że wariat, a to zwykły prezes dużej firmy.
Wzięłam XIX wieczną pocztówkę z cyklu- psotne kocięta z matką, dorobiłam im głowy zamówieniodawcy i dzieci, też przeze mnie sfotografowanych. Był zachwycony.
Psy, czy koty rysuje się łatwo, bo mają swój kolor, ludzie są nudno- różowi i nie mają sierści, poza brodaczami, ale tych rysuję rzadko, bo to trochę tak jakby mieli na twarzy perukę.
Wróciłam z ulubionego Art.-Spa Bristol, w Busku z portretem psa moich przezabawnych nowych Przyjaciół, drugi rysunek tego samego psa ode mnie wyłudzili, za co zrobili mi piękny wernisaż portretów buldożka francuskiego, pochodzącego ze Słowacji Więc mogliśmy się dogadać. Poza wielkim poczuciem humoru i ślicznym pyskiem, pies ma błękitny kolor, przez który przebija się nutka beżu i mleka z miętą. Takie to trochę kosmiczne zestawienie. Rysowałam w wielkim, bajecznym ogrodzie właścicieli psa i rysunku, a kiedy zrobiło się zimno, to przy salonowym oknie. Piszę o tym, bo ciągle mnie ktoś pyta – „czy jeszcze maluję i rysuję”. Tak, jak widać, ale nie wszystko i nie wszyscy się do rysowania nadają. Ja na szczęście umiem pracować w każdych warunkach, byle nie było ciemno i zimno. A właśnie się zrobiło. Zimę spędzę pisząc i rysując zamówione zwierzaki, w widniejszym, Nowym Jorku.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane