Moją karierę morsko- plażową rozpoczęłam w wieku 7 lat w Jelitkowie. Z pociągu widziałam malutki fragment morza, ale nie uwierzyłam, że to morze. Szara szmatka, a gdzie fale Ajwazowskiego i okręty pod pełnymi żaglami?
Było zimno, ale babcia poszła ze mną na plażę. Bardzo mi się nie podobało. Woda chlupocząca chlup, chlup o brzeg była bura, piasek też. Następnego dnia od rana stałam w tak zwanym „pajacyku” czyli majtkach na szelkach i gumowym kółku ratunkowym, bo pokazało się mdłe słonko. Na piachu było kilka osób. Wrzaskiem uzyskałam pozwolenie na wejście do zimnej wody. Babcia została na brzegu bo nienawidziła pływania i wolała palić Zefiry. Płynę sobie po płaskim, bo fali nie ma i widzę, że coś kłębi się koło mnie, ewidentnie węże w ilościach przemysłowych, albo ośmiornica. Zaczęłam krzyczeć i pruć do brzegu. Bohaterska babcia w zadartej sukience, typu plażówka, już mknęła na ratunek, nie zważając, że jestem od niej większa, ale ja już byłam w wodzie po kolanka. „Węże”, za mną wylewały się na brzeg z falami. Coraz więcej, teraz krzyknęła babcia i plażowicze też piszczeli. Były to setki martwych węgorzy i na linii wody przybywało ich coraz więcej. Czymś się zatruły. Przez kilka dni je uprzątano, a plaża była zamknięta z powodu smrodu i zgnilizny. W tej sytuacji zrozumiała jest moja lekka niechęć do Bałtyku, która trwa do teraz. Jako dziecko nie miałam wyboru, ale nigdy nie wykształciła się we mnie miłość do nurkowania w fale i podskakiwania, gdy nadejdą. Tak sobie pływałam, bo umiem, ale dopiero na studiach, kiedy pojechałam na Lido, a potem na Teneryfę, Goa itd., zobaczyłam jak ciepła może być woda i jaki mieć kolor, że piasek może być jak cukier puder i nie wieje. Ostatni raz kąpałam się w morzu na Ko Samui w Tajlandii kilka lat temu i jestem bardzo za. Bałtyckim pluskom mówię: nie. Siedzę na balkonie sopockiego ZAIKSU widzę kawałek morza i Grand Hotel, który od kawałka morza bardziej mi się podoba. Nad wodę nie mam czasu iść, poza tym nie lubię piachu i bezpośredniego słońca. Natomiast, był wyjątek. Koleżanka, po studiach pływackich na AWF, zaciągnęła mnie przedwczoraj na plażę w Juracie, pomimo moich protestów. Poszłam jak cielę, pełna obrazów plażowych sprzed lat.
A tu Europa, wypożyczalnia łóżek, śliczny piasek, choć trochę dużo ludzi. Leżę sobie kompletnie ubrana, bo mój kuzyn ma czerniaka. Leżę, ale nie na piachu, jak większość, tylko na łóżeczku wodę z gazem pociągam. Nuda kosmiczna, kartki książki za białe, nawet przez okulary słoneczne. Fajnie piszczą wredne mewy, wtórują im wnuczęta wprowadzające na plaży swoistą dyktaturę pod okiem maślanych babć. Po godzinie miałam dosyć, a reszta dopiero się skrzętnie rozkładała. Idę sobie do hotelu, myślę jak sobie popływam w basenie i zauważam, że jestem jedyną osobą na dróżce, która wraca. Wszyscy się na mnie gapią. Na basenie raj, okna z widokiem na sosny, woda ciepła, ja sam na sam z ratownikiem, potem jaccuzi i kawa na tarasie. Generalnie, plaża mi się podobała, gdyby nie obcy ludzie w majtkach spacerujący mi przed nosem i wrzaski dzieci. Na słońce, nawet z filtrem, nikt mnie nie namówi. Kuzyn, miłośnik opalania, miał kilka operacji. Poza tym opalenizna jest skrajnie niemodna, bo od lat 60-70, kiedy była modna wraz z plerezami i wąsami, upłynęło sporo czasu. Zabawne, że na heban opalają się tylko starsze osoby, bo myślą, że będą piękni jak za Gomułki. Błąd, opalenizna postarza i określa wiek spalonego dziadziodzidzi, no i przypomina się starego murzynka Bambo.
Jutro pojadę rowerem do Orłowa to tam sobie z kwadrans poplażuję, ale w cieniu.
Najprostszy chłodnik
Schłodzić maślankę i jogurt. Wlać do miski, dodać koncentratu barszczu czerwonego, posiekanego szczypiorku, ogórka świeżego i małosolnego, pokrojonych w kostkę, startych na tarce grubej rzodkiewek i jajek na twardo w ćwiartkach. Posolić, popieprzyć. Chłodnik jest zupą, a nie gęstym deserem. Musi być płynny. Zamiast jajek można podać małe, bardzo gorące kartofle z koperkiem. Może stać 2 dni w lodówce.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane