NY cd.

20 kwietnia, 2017 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Od piątku, do wtorku, nie działał mój serwer w Polsce i nic nie mogłam zrobić, dlatego takie opóźnienie. Za to blog dłuższy.

 

Typowy Polak by zwariował. Skandal nie Święta! Śladu większych niż co dzień, zakupów. Jakieś anemiczne, niezbyt wyeksponowane zajączki i tylko w niektórych sklepach, a w lany poniedziałek marsz do roboty i po Świętach. Tradycją w NY są wystawy okolicznościowe w stylu dziewiętnastowiecznym w domach towarowych i  niedzielna parada kapeluszy

na 5 Avenue. Zaczyna się o 10 rano i jest do 16 rewią niesłychanych strojów, ogromnych nakryć głowy, ubiorów samodzielnie uszytych i to dla całych rodzin, psów, a nawet świnek jadalnych. Bardzo kolorowe i pomysłowe. Od razu widać, że traktują zabawę bardzo serio, bo nie ma grama tandety. Reasumując, sama radość, bo przecież wiosna. Opisałam to rok temu. W tym roku, tylko zerknęłam bo jechałam na proszone śniadanie do mojej odwiecznej Przyjaciółki, Elżbiety M i jej męża Dicka, na 51 ulicę przy 1 Avenue. Spokój i dystyngowane pary w wieku emerytalnym, siła spokoju. Taki jest Upper East Side.

Wschód i Zachód, to dwa różne światy i to na całej długości Manhattanu. Po środku Central Park, jak granica na Odrze i Nysie. Mieszkam u mojej,  też odwiecznej przyjaciółki, Jadwigi G. na zachodniej stronie, koło Metropolitan Opera. Tu, średnia wieku wyższa i niestety, z powodu kroci instytucji kulturalnych i tanich sklepów, tłumy turystów. Raczej Azjaci, ale i amerykańska prowincja. Na metr kwadratowy – 3 osoby idące w trzy strony, klaksony, bo w NY się trąbi, syreny karetek i straży, choć się nie pali, papierosów, też. Nigdzie nie wolno. Za to jeść grubasom-słoniom, wolno i to wszędzie. Widać jak tyją. Myślałam, że Wielka Niedziela zahamuje to szaleństwo i będzie luźniej i ciszej. Otóż nie, bo turysta lubi łazić, oraz jeździć metrem i autobusami z plecakiem i dziećmi. Jak jedzie dalej niż dwa przystanki, lubi się posilić. Jest czym. Fast foody i sklepiki spożywcze otwarte 24 godziny, ale nie ma w nich alkoholu. Ciekawe, że na ulicy, ani śladu osób, nawet na rauszu. Miasto miło wygląda, bo na przyjęcia nosi się kwiaty i ładnie ubiera, więc ulica odświętna. Tu dobra wiadomość. U nas w kwiaciarniach są lepsze bukiety od tych tutaj, poza 3 metrowymi dekoracjami z najdroższych kwiatów w muzeach, które na stałe sponsorują znani bogacze, albo ich Fundacje. Manhattan to Niagara kasy. Wszystko jest w doskonałym gatunku, a wieżowce po 90 pięter powstają w pół roku. Jest ich coraz więcej. Za oknem mojego pokoju gościnnego przybywa  ich za każdym moim pobytem. To nie są domki, to drapacze chmur z luster, w których się wzajemnie odbijają. Myślę, że nie ma osoby która panuje nad urbanistyką Nowego Jorku, bo jest to moloch, z wielkim portfelem, w który chyba z nieba, lecą pieniądze. Za to nie mają długich weekendów i pomostowych urlopów. Biedny naród,  musi pracować, a my nie, bo po co nam tyle wieżowców?  A propos biednych, to coraz mniej ich widać i często chodzą po ulicach śpiewając, albo gaworzą . Za moich czasów było ich mnóstwo ale nie śpiewali. Na East Village spali na ulicach. Teraz tego nie ma, bo dzielnica stała się bardzo droga.

Wracając do świątecznego branczu, były super jedzenia. Szparagi, delikatny mus z łososia, sałatki, sałaty, jajka z kawiorem,  pieczone przez panie profesorki chleby i pasztety. Kiełbasa biała smażona i żurek z jajkami. Sery francuskie najwyższych lotów, winogrona, mazurki z kajmakiem, ciasta, oraz szampany i wina. Nic dziwnego, że nikomu się nie spieszyło do domu. Były rozmowy o sztuce, polityce, życiu i sporo starych znajomych z lat osiemdziesiątych. Przyjęcie trwało prawie do północy. Narodowościowo, było po połowie. Wzajemny zachwyt Polaków i Amerykanów. Z nimi dogadujemy się doskonale, są bardzo towarzyscy. Nam podoba się u nich bogactwo i luz, a im u nas barszcz i pierogi. Miałam nadzieję, że w lany poniedziałek będzie luźniej, a było tak samo, albo ciaśniej. Manhattan niedługo pęknie w szwach. Kolejki do muzeów i tak dużo ludzi, że nie widać obrazów. W większych sklepach atmosfera gierkowskiego popychania. Autobusy wypchane grubasami, metro pełne, ledwo się domykają drzwi, taksówki jadą powoli, bo Bus – pasy zajmują rowerzyści, którzy nie zwracają uwagi na światła i powodują mnóstwo wypadków,

W Central Parku, też. Strach wchodzić na jezdnię. Czas wracać z kwitnącej wesołej wiosny, w „kwiecień plecień”. Ciekawe po co?

Mus z łososia

 

Gotujemy filet z łososia w małej ilości wywaru z jarzyn, z dodatkiem białego wina, czerwonej słodkiej, mielonej papryki i soli. Studzimy, rozdrabniamy rybę widelcem, dodajemy ostudzoną żelatynę i słoiczek majonezu. Miksujemy lekko. Śmietankę, nie kwaśną, ubijamy na sztywno i delikatnie mieszając wkładamy do ryby. Wlewamy w formę do babki i wkładamy do lodówki, aż się zsiądzie. Potem formę przykrywamy talerzem, odwracamy i na wierzch kładziemy ciepłą ściereczkę, żeby ładnie mus odszedł od dna.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane