Mój listopad

06 listopada, 2017 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Już po przesileniu letnim, zaczynam się bać, że niedługo dzień będzie się kończył o godzinie 16 i jak co roku mam rację. Myślałam, że nie jestem meteopatką, a jestem i z przyjemnością zauważam  to samo u moich kolegów, którzy przemieniają się w narzekające, nudne ptaszyska.  Ten rok zabrał mi dwójkę Przyjaciół, Anię Szałapak i Janusza Głowackiego, a kulturze polskiej bardzo wielu wielkich artystów. Jakaś rozpaczliwa seria. Nigdy nie zmarło aż tyle wspaniałych osób, w ciągu jednego roku

Kwestując na Powązkach, grzechocząc puszką z bilonem, żeby zanęcić dawców, zauważyłam, że 1 listopada, przestał być smutny z założenia. To zabawne, że nie uśmiechamy się na ulicy i w autobusie, a na cmentarzu, owszem i spacerujące osoby nie wloką się ponuro objuczone zniczami i chryzantemami, a raczej rozglądając się ciekawie, idą na spacer

z przygotowaną na wrzucenie do puszek kasą. Stało się to przez lata tradycją i dzieci roześmiane, mają naszykowany bilon, sprawiedliwie rozdzielany między kwestujących  VIPów. Ja, z powodu bycia kolorową artystką, mam branie u maluchów, a najbardziej moje dyndające kolczyki.. Chodzenie na tak zwane groby, w moim dzieciństwie, było walką o przeżycie, bo na cmentarzu był tłok, jak na stadionie w czasie meczu. Drogę torował siny tatuś, bo zawsze było zimno. Za nim ja, popychana, ale i chroniona przez mamusię i babcię w futrach i botkach na futrze, za nami ciocia z  kuzynką, zwaną Białym Bąkiem, pochód zamykał dziadek z wujkiem, objuczeni ortalionowymi siatkami pełnymi zniczy i każdy miał coraz bardziej oskubane przez tłum chryzantemy w glinianych donicach. Straszne to było dla dziecka,  być włożonym pomiędzy szare, namięknięte jesionki, mającego nad  głową torebki i łokcie. Na tych idiotycznych, z punktu widzenia 5 latki eskapadach, schodził cały dzień, bo groby rodziny były rozrzucone w jakichś absurdalnych odległościach. Na szczęście wszystkie w Warszawie, bo jestem Warszawianką z kościami. Kiedy już uniknęłam, dzięki zwartej ekipie, zmiażdżenia w bramie, zaczynałam marzyć o obwarzankach, zwykłych i „dmuchanych”, oraz pańskiej skórce, królowej mordoklejek. Potem, gdy  już wszyscy zsinieliśmy i piekły nas zamarznięte nogi, z konieczności wsiadaliśmy w tak zwane- linie cmentarne, gdzie tłok był jeszcze większy, ale bez chryzantem i zniczy wydawało się przestronnie i cieplutko. To w sumie bardzo miłe wspomnienia, choć 1 listopada teraz nie przypomina tamtych szkół przetrwania. Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane, nikt się nie pcha, stragany kipią od przepychu strasznych, kolorowych zniczy, które na grobach tworzą kakofonię, ale są świadectwem pamięci. Im więcej kolorów, tym więcej było gości. Trzęsąc puszkami, spacerowaliśmy z Bogdanem Kierejszą, który nie wziął skrzypiec, bo wtedy byśmy mieli szansę na wielką kasę, po bocznych alejkach i mijaliśmy groby Przyjaciół którzy odeszli i mnóstwo znajomych którzy zostali. Generalnie, było wesoło i wcale nie zimno. Uwielbiam  cmentarze, choć jak sobie człowiek wyobrazi czym są, humor może się zepsuć. Po wejściu na cmentarz wyłączam wyobraźnię.

 

Bryndza

Zmieszana, pół na pół, z Bieluchem, lub kozim twarożkiem, po dodaniu uprażonych na złoto ziaren sezamu, wyciśniętego czosnku i szczypiorku, jest idealna do wszelkiego rodzaju grzanek, ale doskonale smakuje rozsmarowana grubo na listkach cykorii. ( ale długie zdanie)

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane