Lubię zimę od zawsze. Wychowałam się pod Warszawą, w czasach, kiedy jeszcze były wyraźne pory roku i po jesieni, w okolicach 1 listopada na Wszystkich Świętych widać było futra, nawet na mnie, bo miałam amerykańskie, beżowe futerko z małpy. Hańba! Zaczynały się mrozy, a za chwilę śnieg, na który się codziennie czekało z wypucowanymi sankami. Wszyscy nosili prawdziwe futra, bo były prawdziwe zimy. Ciekawe, czy Eskimosi noszą jeszcze naturalne futra? Toż to nieekologicznie! Może mają sztuczne i tran z nasion wiesiołka? Zwykle już w grudniu było kilkanaście centymetrów śniegu i dopadywało cały czas. Na łąkach tworzyły się zaspy i wysypywało się na ścieżkę miał węglowy, żeby się nie poślizgnąć, bo odgarniać nie było sensu. Ciągle padało. Cała nasza rodzina miała syberyjskie walonki do chodzenia po śniegu kupione na bazarze Różyckiego, będącego swoistym Centrum Handlowym. Były z centymetrowo grubej, zawsze czarnej, parzonej, sfilcowanej wełny i na nie zakładało się solidne kalosze w kształcie balerinek. Śnieg nie miał żadnych szans. Nie przepuszczały zimna do – 40C, ale w Polsce było cieplej, bo góra 30. Wtedy nie chodziło się do szkoły, a mróz zamalowywał całe okna swoimi niebywałymi kwiatami, w których wychuchiwało się dziurki, żeby oglądać szadź na drzewach, na których wisiały karmiki z chlebem i skórki słoniny dla sikorek. Przylatywały też wróble i gile z czerwonymi brzuszkami.
Bałwana lepiło się już pierwszego dnia i każde dziecko miało swojego, przynajmniej ja, bo byłam jedynaczką. Miał nos z prawdziwej marchwi i oczy z węgielków, miewał starą miotłę. Zima trwała 3 pełne miesiące, a luty był najgorszy. Drzewa pękały z zimna, zamarzały ptaki. Okna i drzwi uszczelniało się wałkami z watą. Mieliśmy jako pierwsi na naszej ulicy kaloryfery, ogrzewane wężownicą z kuchni, która tylko do tego była używana. Latem była przykryta, bo mieliśmy gaz z dwumetrowej żeliwnej butli. Mróz 10 stopni uważany był za normalny i wolno nam było iść na sanki, bo było trochę pagórków. Gdy wychodziłam, przypominałam pomnik Marszałka Koniewa w Krakowie. Najpierw podkoszulek z długim rękawem, na to cienki sweterek z angorki, na to gruby sweter narciarski, ręcznie robiony, zapinany na ramieniu i na to futerko z pilotką, też z małpy. Na dole kalesony z zaszytym rozporkiem, bo dla chłopców, na to rajtuzy wełniane, na to spodnie z grubej wełny w kratkę, takiej jak koc, albo granatowe spodnie narciarskie wpuszczane w buty, czyli walonki. Rękawiczki łapki z futra na sznurku, a dzieło wieńczył wełniany pasiasty szalik z owczej wełny roboty mamusi. Zaraz za zakrętem go zdejmowałam , reszta się nie dawała, bo byłam pozapinana jak ksiądz. Teraz nigdy nie noszę więcej niż jednego sweterka i jednych spodni na raz, czapek nigdy. Trauma? Ano. Gdy szło się po śniegu, słychać było, jakby chrupanie, albo jeżdżenie styropianem po szybie, ale przyjemne. Wieczorem śnieg robił się błękitny, do granatu, bo odbijało się w nim niebo z wyraźnymi gwiazdami, które zawsze widać w duże mrozy, a pilnował ich Księżyc w białej, lisiej czapie. Takie były wszystkie moje zimy. Kontrast temperatur był cudowny, tak jak czyszczenie miotłą butów przed wejściem na schodki i tupanie, zawsze radosne, żeby odpadł z zelówek śnieg. Tu chciałam wyrazić współczucie miejskim dzieciom, które nie wracają z imienin cioci Basi świecąc latarką, po chrupiącym śniegu, tylko są wożone od urodzenia do matury, bo najpierw wózkiem, potem samochodem, a zima kojarzy im się z Austrią, albo Włochami .
Ostatnio w Busku miałam taką cudowną zimę, ze śnieżycą, drzewami w czapach i białymi dachami, a śnieg chrupał jak za dawnych lat. Jak się okazuje, można nie zajmować się cały czas polityką.
Wątróbka z indyka
Wątróbki umyć, dokładnie osuszyć, pokroić w grube plasterki, obtoczyć lekko w mące, popieprzyć białym pieprzem i smażyć na oleju z białą cebulą w piórkach, delikatnie mieszając aż będą złote. Nie wysuszyć! Jabłka ze skórą pokroić w średnie cząstki i smażyć na oleju, z dodatkiem oleju- chilii, goździków i ziela angielskiego, aż zmiękną. Można podlać cydrem. Wątróbkę z cebulą, ułożyć na półmisku, posolić i przykryć jabłkami, po wyjęciu przypraw. Podawać z podsmażonymi cząstkami kartofli i mizerią z jogurtem i koperkiem świeżym
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane