Dziś są moje urodziny…

28 marca, 2024 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

To tytuł rewelacyjnego spektaklu Teatru Tadeusza Kantora. Ten mega twórca urodził się tak jak ja w znaku Barana i posiadał wszystkie jego cechy. Wiem, bo miałam przyjemność go poznać na próbach w teatrze La Mamma na 5 ulicy, na Manhattanie i obserwować jak emocjonalnie pracował z aktorami. Uwielbiałam jego spektakle, kiedy nawet mi się nie śniło, że zetknie nas los i to w Nowym Jorku. Baran to znak ognia i to wiele wyjaśnia.

Urodziłam się w Wielki Czwartek w nocy z 30 marca na 31 albo z 29 na 30. Mama nie pamiętała, bo rodziłam się długo, w domu, bez znieczulenia, z pomocą sąsiadki i dziadka.  Do dziś nie wiem, czy leżała na kuchennym stole, czy na fortepianie, ale różne chodziły słuchy.  Wolę wersje drugą, ale stół niższy i łatwiejszy jest dostęp. Poza tym nie jestem pewna, czy mieliśmy fortepian, choć była to wersja którejś z ciotek ojca. Ale kto to pamięta? Byłam wcześniakiem, stąd zamieszanie. Wojskowy szpital na Koszykowej był zarezerwowany na połowę kwietnia, a tu…Mamusi wody odchodzą, auta nie mieliśmy, Babcia u drugiej Babci w Warszawie. Dziadek, lat 45 Mamie nie wierzy, bo ma ona 21, więc jest głupia i jej się wydaje, że rodzi. Tatuś, również 21 lat, na ćwiczeniach w Modlinie. Telefonu nie było. Dziadek pobiegł po sąsiadkę – położną, mieszkającą dwa kroki od nas i się zaczęło. Mama krzyczała, dziadek gotował wodę (?????). Sąsiadka twierdziła, że byłam odwrotnie ułożona. I bym tego nie pisała dziś, gdyby sąsiadka nie miała kwalifikacji. Trwało do rana a na dworze 0 stopni i deszcz ze śniegiem. Na koniec Mama zemdlała na mój widok. Nie mam jej tego za złe, bo była 50 kilową kruszyną, a ja ważyłam 4.30 kg i miałam 70 cm długości. Dla podbicia efektu owinięta byłam pępowiną i zupełnie sina. Musiałam zostać artystką, żeby to wytrzymać, bo rodzina chętnie o tym opowiadała. Inżynier by się załamał.

W związku z moim brakiem urody Mamusia odmówiła karmienia mnie piersią i twierdziła, że zostałam zamieniona. Na to, gdzie i przez kogo, nie miała odpowiedzi, ale była pewna. Po tygodniu, gdy straciłam fiolet, wzięła mnie na ręce. Na szczęście jeszcze dwie jej koleżanki z UW mieszkające na naszej ulicy też urodziły. Jedna Sławka, mojego przyjaciela, a druga Andrzejka. Ponieważ pogoda była straszna, babcia odciągała koleżankom mamy pokarm i z termosem biegła mnie karmić. Podobno darłam się 24 godziny na dobę. Może zobaczyłam się w lustrze? Jedno pewne. Te potrójne urodziny świadczą o tym, że na naszej ulicy, 9 miesięcy wcześniej, w czerwcu, musiała być jakaś niezła balanga. W sobotę są moje urodziny. Chętnie je obchodzę, bo nie moja wina, że mam aż tyle lat. To wina czerwcowej nocy, jestem pewna, że na naszej werandzie. A swoją drogą mogli poczekać ze 20 lat.

Zdrowych Świąt. Niby jak to ma być, żeby były WESOŁE. Przy takim obżarstwie, wykluczone.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane