Bez urlopu

16 sierpnia, 2020 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Należę do malutkiej garstki ludzi, którzy nigdy nie mieli urlopu bo nigdy nie pracowali „w pracy” u kogoś, lub dla kogoś. To artyści. Nic nas nie chroniło, nikogo nie naciągaliśmy na dni wolne i tak zwane chorobowe. Sami sobie płacimy ubezpieczenia i ZUS. Sami decydujemy o czasie wolnym od pracy, choć są to pozory. Osoby pracujące dla siebie, a szczególnie twórcy z każdej dziedziny, pracują 365 dni, po 16 godzin (odliczam 8 godzin na sen), bo myślą o tym co napiszą, namalują, czy skomponują. Śpiewacy i instrumentaliści ćwiczą po kilka godzin dziennie a potem zamartwiają się o ile coś poszło nie tak. Ja cały czas myślę jak skończyć zaczęty obraz lub książkę i mój humor zależy od tego, czy mi dobrze idzie.  Męki twórcze to też praca, bo w takim stanie człowiek niezdolny jest do cieszenia się życiem i normalnego psychicznego funkcjonowania. Latem u fryzjera, czy w innym usługowym miejscu słyszę pytanie – „Kiedy i gdzie na urlop, pani Haniu?” Odpowiadam, że mam urlop cały rok i cały rok jeżdżę gdzie chcę i kiedy chcę, żyjąc bez bata nad głową. Grzebień zastyga w powietrzu. Nożyczki również. Kosmetyczka przestaje mi nakładać maseczkę, krawcowa połyka szpilkę… Ludzie nie mogą zrozumieć jakim cudem, bez trudu utrzymuję się na znośnym poziomie nie będąc niewolniczo zatrudniona i robiąc co chcę. Ja też tego nie rozumiem i jak zaczynam myśleć o moim miłym, pogodnym życiu na obu półkulach, to mi się jeży włos i nie wiem jak to jest możliwe bezkarnie funkcjonować bez kredytu i opowiadania się komuś. Można, jak widać. Zawsze tak było. W młodości ratowały mnie stypendia. Za wyróżnienie na ASP Ministerstwo Kultury przez dwa lata mnie utrzymywało, żeby zachęcić do tworzenia, a zniechęcić do etatu typu plastyk osiedlowy, albo nauczycielka wychowania plastycznego. Były to czasy, kiedy ruski reżim szanował artystów i podziwiał, bo to my jesteśmy drożdżami świata. Co racja, to racja. Proszę sobie wyobrazić starożytny Rzym bez świątyń i posągów. Człowiek tym różni się od zwierzęcia, że tworzy. W Nowym Jorku na podstawie dziadowskich, małych slajdów, Fundacja Guggenheim załatwiła mi stypendium IREX na 2 lata i wizę, żebym mogła zostać w Stanach bez kłopotu, a potem robiłam portrety i malowałam swoje kotki. Teraz robię dokładnie to samo, tylko lepiej. Wszystko to przychodzi mi do głowy na ganku cudownego dworu z XIX wieku, z drewnianymi kolumnami i widokiem na odrestaurowaną stodołę krytą gontem. Psy leniwie leżą na trawniku typu Wimbledon. Żółte, polne kwiaty stoją w kubełkach. Ja, jak Tołstoj w wiklinowym fotelu piszę. Jest za duży upał na malowanie w plenerze. Ogłupiałe komary gryzą bez przekonania, muchy brzęczą. Zostało jeszcze dwa tygodnie wakacji dla dzieci i zaraz skończą się urlopy rodzicom, a mój wieczny urlop, pełen pacy twórczej, dołów i górek psychicznych będzie trwał. 

 

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane