Bardzo lubię Nowy Jork, byle nie w weekendy, bo jest więcej turystów niż miejsca na ulicach, w dni powszednie można wytrzymać, ale też tabuny Japończyków z wielkimi papierowymi torbami renomowanych firm tarasują wejścia do metra i wypełniają autobusy. Taksówki są bez sensu, pomimo bus pasów, które bywają respektowane, ale nie przez rowerzystów. Kiedyś po Manhattanie poruszałam się głównie autobusami, traktując je jako atrakcje turystyczną i socjologiczną. Teraz jest to bardzo nieprzyjemne, bo na mój pomysł wpadli inwalidzi na wózkach, którzy nie mają jak dostać się do podziemi metra, bardzo starzy staruszkowie i spektakularne grubasy. Metro szybsze, ale też zatłoczone, myślę, że w okresie przedświątecznym na Manhattanie są miliony turystów i niestety wszyscy w tych samych miejscach i sklepach. W tej sytuacji z przyjacielem postanowiliśmy się przenieść do niego, do Waszyngtonu i to pociągiem z Penn Station. Byłam tam raz i miałam wrażenie chaosu i bałaganu, jak u nas. Bilety kupione przez Internet, walizeczki zgrabne, ahoj przygodo! Faktycznie ahoj, bo kiedy dotarliśmy na dworzec okazało się, że tuż przedtem na naszych torach wykoleił się pociąg i nie ma żadnej komunikacji z New Jersey, nie wiadomo do kiedy. Stoimy przed tablicą z tłumem zdumionych amatorów podróży koleją i dowiadujemy się, że nasz pociąg jest opóźniony, nie wiadomo ile, ale pojedzie niebawem inną trasą. Stoimy. Po godzinie informacja, że nic nie pojedzie w ciągu następnej godziny. Idziemy do poczekalni wlokąc bagaże, wtedy informacja, że pociąg zaraz podstawią, pędzimy do właściwej bramki, wtedy właśnie piszą, że jednak do 15:00 nic się nie uda załatwić, bo Manhattan jest odcięty. Coraz więcej ludzi, postanawiamy się nie ruszać, bo a nuż zmienią zdanie. Zjadamy po kanapce z tuńczykiem, czekamy. Wśród nas krąży ciemnoskóry wariat, który podskakując składa wszystkim życzenia najlepszego. W tej sytuacji ma się ochotę go udusić. A on krąży jak trzmiel. Wszyscy udają, że ich nie ma, a są. Chudsi usiłują usiąść na walizkach. Młodsi na podłodze, tak jak u nas w szkołach. Ja stoję słupka. Kolega biega się dowiadywać, ale nikt nic nie wie. Reasumując spędziłam ponad trzy godziny na dworcu i wspominałam czasy młodości, gdy wszystkie pociągi były spóźnione o 150 minut, czyli 2 i pół godziny, ale były takie co się spóźniały 400 minut. Myślę, że spóźnienia podawano w minutach, żeby psychicznie dobić pasażerów. W tamtej nomenklaturze nasz pociąg spóźniony był 180 minut i to wygląda efektownie. W Waszyngtonie ciepło i śliczne słońce. To bardzo ładne, rozległe miasto. Byłam wiele razy i zaczynam woleć ten spokój od nowojorskiego piekła. Przepraszam za opóźnione blogi, ale nie mam czasu na nic, ciągle gdzieś muszę iść, albo jechać. Jak chwilkę nie muszę wtedy zaczynają się rozmowy o na przykład płci Księżyca. Takie tu ludzie mają problemy, a Trump wymachuje siekierą. Przepis za moment.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane