Zastanawiam się co bym robiła, gdybym nie potrafiła malować, rysować itp. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Od małego dziecka najlepszym sposobem na moje gadulstwo i łakomstwo było posadzenie mnie z blokiem rysunkowym i kredkami. W minutę zapominałam o wszystkich pokusach i grzeczna jak sykstyński aniołek rysowałam, póki starczyło papieru. Zużywałam ogromne ilości kartek, bo jak wszystkie dzieci, wiem to z moich plenerów z dziećmi z Domów Dziecka, rysowałam na akord. Byle skończyć jedno i natychmiast zacząć drugie.
Wszyscy dziadkowie a i część rodziców myśli że 4 latek, który po prostu maże dla samej przyjemności mazania, wyrośnie na wielkiego artystę. Zawsze chwalę pokazywane mi obrazki, bo prawda by nic nie dała, a tworzenie, jakie by nie było, wycisza dorosłych i dzieci. Istnieje terapia poprzez malowanie, rzeźbienie i inne formy sztuki. Artyści, o ile się nie wykończą nałogami, żyją bardzo długo i do końca tworzą. Nie wiem jak to będzie teraz, bo człowiek, który boi się o jutro swoje i rodziny przestaje być wolnym duchem i powoli musi zejść na ziemię i chałturzyć, a sztuka cierpi. Nie da rady po wiadomościach w telewizji skupić się na kolorze, formie a nawet słowie. Świństwo, którym jesteśmy karmieni ze wszystkich stron demoluje talent i spokój konieczny do tworzenia. Mam na to sposób. Po prostu nie słucham i nie oglądam żadnych newsów. Zagranicznych też nie bo Świat zwariował i wszędzie szarpanina. Skutkiem tego, nie wiem co się dzieje. Jestem za to karcona przez osoby, które świecą tylko światłem odbitym od celebrytów, pożal się Boże, i wiedzą o nich wszystko, co obu stronom nic nie daje. Z kolei myślę, że może powinnam obejrzeć do końca choć jeden odcinek polskiego serialu, skoro oglądam na raz po 5 odcinków serialu na Netflixie, albo HBO. Tu nadmieniam, że lubię polskie filmy, poza komediami romantycznymi i narodowymi produkcyjniakami Trochę mnie zniosło, choć film to wielka sztuka. O dziwo, nigdy nie chciałam być aktorką, ani reżyserem. Zawsze chciałam być malarką i rzeźbiarką. Udało się. Nigdy nie myślałam o byciu pisarką, choć od dziecka zasypywałam rodzinę listami i pocztówkami, często własnej produkcji. Potem pisałam felietony. Przez 17 lat miałam stronę w Playboyu i 15 lat w Urodzie oraz innych pismach. Wielbicielem moich felietonów był Janusz Głowacki. Kiedyś, ze 20 lat temu, jedliśmy obiad w Czytelniku. Janusz zapytał czemu nie piszę powieści i dodał, że bez powieści jest się tylko felietonistą. Obiecałam mu napisać powieść i tak powstała „ Idiotka, miłość w nowym Jorku” i drugi tom, „Idiotka wraca” . Janusz, z którym przyjaźniłam się w Nowym Jorku, był jednym z bohaterów, przeczytał obie powieści i pasował mnie na pisarkę. Ciekawe kiedy sama bym wpadła na pomysł, żeby z felietonistki przepoczwarzyć się w prawdziwą literatkę. Na pewno bym wpadła, bo cały czas piszę w myślach różne opowiadania które zapominam i fruwają sobie jak amorki. Polecam tworzenie, bo nic tak nie uspokaja a marnie z naszymi nerwami. Znikąd pomocy.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane