Tak określa się dzieci, choć nie zawsze są powody. Natura tak to zorganizowała, że rodzice i dziadkowie drących się po nic pociech, nie zwracają na to uwagi i jeszcze mają pretensje, gdy ktoś ośmiela się zwrócić uwagę. Lepiej żebym o dzieciach nie pisała, bo nie zważając na moją 20 letnią opiekę nad domami dziecka, przyprawiono mi gombrowiczowską gębę osoby która nie lubi dzieci. Jestem za to potępiana przez rodziców diabłów wcielonych, wrzeszczących bez powodu, wpadających na mnie na mini hulajnogach, szarpiących psy (własne raczej, ale jednak) Zakładając, że połowa dzieci jest grzeczna, a połowa nie, lubię tylko 50%. Teraz dzieci są źródłem dochodów, więc nie wypada im zwracać uwagi, bo mogą donieść na Policję, a 500+ piechotą nie chodzi, a 1500 tym bardziej. Do napisania tego ryzykownego tekstu skłoniło mnie zachowanie jedynej dwójki dzieci 7 i 8 lat, z którymi tatuś przyjechał do bardzo kosztownego Spa o profilu rehabilitacyjnym, ku radości starszych osób, które uciekły na 2 tygodnie od rozpuszczonych wnuków. Dzieci drą się bez przerwy. Najlepiej im idzie na basenie, bo dobrze niesie. W nadmuchanych rękawkach grają, piszcząc, z tatusiem w piłkę, która spada na niemieckich staruszków. Tym opada sztuczna szczęka ze zdumienia. Gdy piłka pacnęła 20 cm ode mnie zwróciłam anielsko uwagę tatusiowi, że oprócz nich jest jeszcze kilka chcących popływać osób i że w piłkę grywa się we własnym basenie, którego, na oko, pan raczej nie miał. Zwrócił chłopcom uwagę i o dziwo poskutkowało, ale się szybko znudzili i poszli. Darcie się jest częścią zabawy. Jako dziecko się nie darłam, a jeśli to tylko w sklepie, gdy nie chciano mi kupić np. męskiego parasola, czy figury gipsowej św. Józefa w Caritasie na Rutkowskiego.( dawniej i obecnie, ul. Chmielna) Skoro do dziś pamiętam, znaczy, że był to ważny dowód na brak miłości rodziców. W domu wszyscy mówili normalnie, ale nigdy głośno. Kłótnie przy mnie były syczące. W ogrodzie też się nie darłam. W lesie pozwalali, ale mi się nie chciało, bo zbierałam grzyby. Wtedy jak ktoś się zgubił pokrzykiwaliśmy, ale bez przesady.
Wczoraj wsiadłam z tatusiem i pociechami do windy. Nagle mniejszy zaczął piszczeć na granicy ultra dźwięków. Po nic, ale patrzył jak zareagujemy. Nagle ja krzyknęłam, jeszcze głośniej od aniołka, CICHO!!!! Tatuś o mało nie zemdlał, dziecko rozdziawiło się ze zdziwienia, a druga pociecha wbiła się tatusiowi między włochate uda, bo szli na basen. I było cicho do parteru. Wysiadając tatuś jadowicie zapytał -Co, nie lubi się dzieci?, A ja na to, że grzeczne się lubi. Chłopczyk chyba zaniemówił, bo się nie drze, tatuś omija mnie z daleka. A swoją drogą, czy są jakieś przepisy potępiające niechęć do cudzych, niegrzecznych pociech? Nie ma i czas zwracać uwagę rodzicom rozwrzeszczanych progenitur. Dość tolerancji. Wychowałam się w czasach, gdy rodzice mieli autorytet i kindersztubę. Dla dzieci były place zabaw i wycieczki, a teraz są restauracje z piciem alkoholu i to do północy. Ogłupiałe dzieci nie wiedzą jak się zachować, bo nie mają żadnych wskazówek. Wszystko wolno. Mateczki zajęte są gadaniem przez komórkę, tatusiowie harują. Życie rodzinne Polaków znam tylko z reklam trujących zupek w proszku, za słodkich mazideł do chleba i to koniecznie białego, sosów w kolorze kleju stolarskiego i niezdrowych batoników. Na tych reklamach też dzieci piszczą z radości, bo nie wiedzą, że są od małego podtruwane czystą chemią. Nie widzimy w reklamie dziecka z książką z obrazkami, jedzącego jaglankę. Widzimy skaczące i kotłujące się z rodzicami pociechy, szarpiące wielkiego kudłatego psa, który skacze po łóżku. Miałam ciężkie dzieciństwo, dopiero teraz wiem, że nikt mnie nie kochał. Nie pozwalano mi wrzeszczeć, pies miał zakaz wchodzenia do sypialni, obejmował nas oboje zakaz skakania i piszczenia w domu, nie jedliśmy nic z papierka, ani z puszki, słodycze mi złośliwie racjonowano. Nie wstawało się od stołu bez pozwolenia, a do 5 roku życia miałam swój mały stolik. Wolno mi było wstać, gdy wszystko zjadłam, po uprzednim zapytaniu czy mogę. Nie ubierano mnie na różowo, miałam 1 lalkę, myszkę Miki z paczki amerykańskiej i czerwony samochodzik, też amerykański. Woziłam go w wiklinowym wózku. Miałam jeszcze skarbonkę w kształcie głowy clowna, ale to nie nauczyło mnie oszczędności. W wieku lat 5 czytałam już i malowałam. Rozmawiano ze mną chętnie, ale ciągle poprawiano błędy i za szybkie tempo gadania. Musiałam po sobie sprzątać i pomagać w kuchni. Wyłania się z tego przerażający koszmar rodem z Dickensa, a mnie się podobało, bo ustalone normy nie były aż tak straszne, zostały do teraz. Nie wskakuję z psem na łóżko i w ogóle nie piszczę, nawet w lesie.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane