Mój ostatni pobyt w Ny pamiętam jako horror. Na ulicach w centrum był taki tłok, że chodniki wzdłuż były podzielone na pół i dwie części pieszych, by nie wpadały na siebie, szły bezkolizyjnie w obie strony. Do muzeów nie można było wejść nawet mając stały bilet, bo kolejki zaczynały się na ulicy, 90% pchających się niemiłosiernie kilku- osobowymi grupami, byli Japońscy turyści- zakupowicze. Sceny dantejskie, bo każdy tyci japończyk, obojga płci, niósł kilka ogromnych papierowych toreb i z tym ładował się do autobusu i metra. Asertywność 100%. Tydzień temu wszyscy oni dogonili mnie w Paryżu, gdzie przed nimi uciekłam. Dzisiaj poszłam do Galerie Laffayette, a tam horror. Sprzedawczynie, Japonki wesoło obsługują setki swoich ziomków. Można nieźle oberwać po nogach torbą z zakupami, z którą w dłoni obraca się pokrzykując wesoło malutki Samurajek. O przymierzalni nie ma mowy, o toalecie, też, bo stuosobowe kolejki. Japonki objuczone jak wielbłądy unoszą do kasy po kilka identycznych toreb i sukienek. Ewidentnie na handel. To nie dom towarowy, to sokowirówka i to w poniedziałek. Całemu temu komercyjnemu szaleństwu towarzyszą spektakularne obchody, nieprzerwanie od wczoraj, zwycięstwa Francuzów w wyścigu po Mistrzostwo Świata w piłce nożnej. Oglądałam prawie wszystkie mecze, ale ten, to było coś. Swoją drogą Chorwaci grali ciut lepiej, ale od początku kibicowałam Francuzom. To jest obowiązkowe, jak się jest w Paryżu, który ledwo widać spod turystów, ale jest przepiękny, ma cudowne wystawy i przypomina kolorowy balonik. Nie tylko ekspedientki są wesołe i miłe. Wszyscy w tym tłumie mają zadowolone miny. Wściekają się tylko kierowcy, którzy jeżdżą fatalnie i za szybko, ale to jest na całym świecie, samochód wyzwala wszystkie niskie instynkty i jak wiemy, jest przedłużeniem penisa, więc od razu widać, jakie duże mają kłopoty chłopcy za kierownicą. Paryż, jako aglomeracja miejska jest cudem Boskim i widać jeszcze trochę szykownych Paryżanek, a co 5 metrów bistro, albo restauracja, w której można jeść patrząc na przechodniów, a jest na co, bo Paryż to tygiel cudów. Tu muszę zaznaczyć, że w żadnym innym mieście na świecie nie ma tylu eleganckich i stylowych kobiet . A i panowie bardzo rzadko zapuszczają ciąże piwne, a na dodatek mało łysych, tak jak w NY. Nie napisałam o wystawach i Trubadurze, w Operze, przy Bastylii, żeby moim czytelnikom nie było smutno, choć chyba nie mają pojęcia, czego nie mają, a Paryż czeka.
Gazpacio na upał
Pomidory obrać ze skórki i drobno posiekać. Zalać sokiem pomidorowym. Dodać ciut oliwy. Wymieszać. Dodać wyciśnięty czosnek, sól i pieprz. W miseczkach przygotować oddzielnie, krojone w bardzo drobną kosteczkę ogórek i paprykę. Jeść z domowymi malutkimi grzankami.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane