Nienawidzę reklam, naszych szczególnie, a ostatnio jeszcze szczególniej, bo obłęd w jaki popadli ci co zamawiają, ci co produkują i ci co oglądają, sięgnął szczytu. Skoki i ryki w barwach narodowych, jakaś tłuszcza rządna i pewna zwycięstwa, acz bezpodstawnie, jak się można było spodziewać. Nasi piłkarze uczesani w kogucie czubki posklejane fachowo, chyba klejem do tapet i wygoleni po boczkach nawet w błyskawice, pewnie reklamujące narodowe dostawy prądu. Selekcjoner spocony i zawodowo przylizany zachwalający jak najęty luksusowe produkty, chcący dorównać swoim gwiazdom w zarobkach komercyjnych. Wszystko w euforycznym nastroju spektakularnego zwycięstwa, czyli zostania minimum Mistrzami Świata. Sesje zdjęciowe są wyczerpujące, ale do nich nie trzeba trenować. W ogóle skąd ten pomysł u menedżerów i zawodników że mamy szanse? Przecież to widać, że jesteśmy najwyżej niezłą drużyną i nawet moje niektóre koleżanki to widzą, choć raczkują jako kibicki. Ja, na przykład, jako córka piłkarza oglądająca mecze jeszcze w wózeczku dziecinnym, wiem, że jest to gra zespołowa i dwie albo trzy gwiazdy to za mało, bo muszą mieć z kim grać. Dlatego nasi zawodnicy fajnie dają radę w dobrych drużynach. Jako córka trenera wiem, że po boisku się biega, a nie spaceruje, rozglądając się jak w muzeum, oraz musi być koncepcja, no i że najważniejsza jest kondycja. Pisałam już o tym, że jedną z tajemnic mojego powodzenia u płci przeciwnej jest zamiłowanie do footbolu i gier karcianych. Dziewczynki mają inne upodobania. Oglądając reklamy Mistrzostw, a szczególnie rozwrzeszczanych facetów, raczących się piwami w różnym gatunku, miałam złe przeczucia. Co ma ze sobą zrobić przebrany za orła białego, symbol narodowy, chłopczyna, który co 10 minut w różnych stacjach, macha rękami bo częstotliwość reklam jest niesłychana, a spod pach wystają mu skrzydełka. Z niewiadomych powodów młody patriota nie jest w koronie i nie ma dzioba? Szłam przed meczem z Senegalem koło hotelu Marriott, niedaleko którego leżało dwóch kompletnie pijanych meneli z piwami w dłoniach i ryczało, Polska gola! Jak wracałam po meczu spali. Za to mijały mnie taksówki z flagami narodowymi i z lusterkami w biało- czerwonych pokrowcach. Nie zdążono wyprodukować biało- czerwonych opon, a szkoda, bo było by weselej, choć daliśmy pokaz zimnych ogni zamiast fajerwerków. Szkoda mi wymalowanych dzieci, które ledwo rozumieją dlaczego nagle przestano je mazać farbami i tatusiowie nie śpiewają. Miały obiecane makijaże aż do zwycięstwa naszych -”złotych ptaków”. Oj coś jest, nie tak?!, jak piszą w Netflixie, gdy coś się nie udaje. Dajemy ciała w polityce i w sporcie, a nie zawsze tak było. Oczywiście strzeliliśmy gola Japończykom, czyli jak się mówi – Japońcom, ale nie była to wielka sztuka, bo byliśmy więksi, a na dłuższych nóżkach się szybciej biega. To było widać w meczu z Senegalem. Serdecznie polecam internetowy komentarz Jerzego Urbana. Poza wszystkim, Japończycy nie za bardzo grali. To nie ich sport, co widać. Byłam na pokazie polskiego sushi z kaszą gryczaną i kwaszonym ogórkiem. Zabawny pomysł, ale po co? Jako wyjątkowi optymiści pocieszamy się wypadnięciem z mistrzostw Niemiec. Zawsze to coś. Dobrze im tak. I Argentynie też dobrze, bo im Francja dołożyła. Czekamy na dalsze klęski konkurencji, oglądając reklamy z naszymi asami sportu. Swoją drogą, jest zadyma, bo wszystko reklamują zwycięzcy Mistrzostw, którzy słusznie dostali po wykwintnych czubkach.
Francuska zupa porowa
200 g. porów pokrojonych w grube talarki, 300g obranych ziemniaków, pokrojonych w ćwiartki i ponad litr wody, gotować posolone, na małym ogniu 30-40 min. Dodać 30g. surowego masła. Zmiksować. Posypać białym i czarnym pieprzem. Podawać natychmiast. Ja posypuję prażonymi pestkami słonecznika.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane