Mój dyletantyzm w sprawie globalnego ocieplenia powiększa się z dnia na dzień. Niby się ociepla a w niedzielę na tarasie mojej ulubionej graficzki Olgi zmarzły mi nóżki, bo byłam w sandałkach. Takiego czerwca jeszcze nie było, w moim, skądinąd, długim życiu. W słońcu jest OK, a w cieniu, nóżki zimne i nosek siny. Mam w nosie takie lato, z kolei upały też do bani. Tak, czy siak wolę wyraźne pory roku.
Tu nakreślę pogodowy obraz pór roku, który pamiętam jeszcze sprzed + – 40 lat.
Gdy byłam Hanią Banią zima zaczynała się 1 listopada. Na cmentarz mama ciocie i babcia zakładały futra, a ja paltocik na watolinie, oraz włóczkową pilotkę. Wszyscy w czapkach, ciepłych butach, a nóżki zimne już po godzinie. Rączki zgrabiałe, suche liście oszronione, kałuże zamarznięte. Imieniny Barbary to był przełom „Barbara po lodzie, Boże Narodzenie po wodzie” i odwrotnie. Zwykle na Barbary nie było jeszcze śniegu, ale na Święta i tak zaspy po pachy. Mrozy okropne, zawsze więcej niż 10 stopni – minus, ale pamiętam, że i – 20 bywało w Wigilię, a styczeń był jeszcze gorszy. „Idzie luty, obuj buty!” Luty lubiłam, bo często nie było lekcji z powodu strasznych mrozów. Na podwórkach i boiskach lodowiska i tłumy łyżwiarzy. Dzieci na sankach.
Wiosna zaczynała się – „W marcu, jak w garncu.” Topniały lody, kapało z dachów, spadały wielkie sople i nagle, śnieżyca i znowu mróz, ale w powietrzu wisiała pogodowa dobra zmiana. Chodziło się w kaloszach z grubą skarpetą, bo było błoto po kostki. Na bankiety, elegantki nosiły pantofle w torbach i się przebierały w szatni. „Kwiecień- plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata.” Koszmar, nic nie było wiadomo, ale w powietrzu, pomimo przelotnych śniegów, fruwała wiosna. Na 1 maja, po raz pierwszy mogłam zakładać białe podkolanówki i bluzkę z krótkim rękawem, no i wreszcie pozwalano mi wyprowadzić rower. Na pochód nie chodziliśmy, tylko na spacer do lasu całą rodziną. Ciepło było do „zimnej Zośki”, potem kilka dni ciepło i nadchodzili „ ogrodnicy”, czyli wymarzały pąki na drzewach. A potem od 17 maja – lato do połowy września. W lipcu czasem padało, bywały straszne burze, ale za chwilę śladu kałuż i upał. Każda pora roku trwała 3 miesiące z małymi poprawkami i można było planować wakacje i zimowe wyjazdy. Nie było zimy bez śniegu i lata bez upałów, ani pokręconych jesieni i Świąt z pluchą. Nigdy w czerwcu nie miałam zimnych nóżek, a przeciwnie. Wszystko się pokręciło. Z tamtego ładu została piękna pierwsza połowa sierpnia, a najbardziej widać to w Busku, gdzie o tej porze roku zawsze jestem z przyjaciółmi by uniknąć zimnych nóżek. Miasto ma słońce w herbie, więc nie dotyczy go globalne ocieplenie, choć naprawdę istnieje i będzie znaczące w skutkach.
Zupa z kurków, a może z kurek?
Kurki umyć i dokładnie wysuszyć, Pokroić w poprzek i smażyć na maśle, lub oliwie z cieniutkimi plasterkami pora. Posolić, lekko popieprzyć, zalać bulionem warzywnym i gotować do miękkości z kartoflami pokrojonymi w kostkę. Można dodać śmietany, albo śmietanki. Wymieszać i posypać drobno posiekaną pietruszką.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane