Wspomnienia Hani Bani

11 kwietnia, 2023 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Zawsze bardzo cieszyłam się na „lany poniedziałek”. Miałam przygotowany kubek z wodą, żeby polać moją kuzynkę z którą spałam, bo święta u nas były z nocowaniem. Pod szafką nocną czekały cytrynki z plastiku do popsikania mamy, babci i cioci. Cytrynki produkował mój dziadek i zawsze przed Wielkanocą miał więcej zamówień. Lekko wybrakowane dostawałam ja. Część rozdawałam dzieciom, których na naszej ulicy było kilkoro z tego samego miesiąca, a dwoje z tego samego dnia co ja (9 miesięcy wcześniej musiała być jakaś sąsiedzka imprezka). Był to miły czas, kiedy do wszystkich koleżanek mamy i dziadków, mówiło się ciociu, a do panów, wujku. 

Całą noc przed polewaniem wierciłam się z podniecenia, żeby polać bez bycia polaną. Wstawałam cichutko, wchodziłam do przedpokoju a tu chlust kubkiem. Dziadek był szybszy. Babcia jeszcze spała, ale podkradł się z cytrynką, podniósł kołdrę i psiiik, straszny wrzask obudzonej w ten erotyczny sposób Babci. Okazało się, że dziadek miał w cytrynce wodę kolońską i trafił  nie tam gdzie trzeba.  Za chwilę krzyczeli wszyscy. Biegając z kubkami i butelkami. Byłam w Raju. Zupełnie mokra miotałam się po mieszkaniu z piskiem. Malutka kuzynka Marzenka wyła schowana za fotel. To były prawdziwe Święta. Tu należy zaznaczyć, że kiedy miałam 5-6 lat, to rodzice, ciocie i wujkowie mieli po dwadzieścia parę, a dziadkowie po czterdzieści parę. Czyli zabawa była młodzieżowa. 

Podłoga i meble były zupełnie mokre. Babcia, Stefa i ciocie nakrywały rozłożony, wielki stół i wjeżdżało to samo co w niedzielę jedzenie, którego było za dużo, ale dla mnie akurat, bo byłam wszystkożernym grubaskiem. Po godzinie 11:00 pojawiali się drudzy dziadkowie, brat ojca z rodziną i dziećmi, kuzynki i ciocie z koszami kwiatów. Przyjeżdżali z Warszawy pociągiem i szli do nas spory kawałek od stacji.

Tym razem byli tylko raz polani, przez jakieś dzieci, ale ciociom rozkręcały się loki i były wściekłe. Ja, dysząc z radości, dolewałam oliwy do ognia i psikałam na wszystkich jak najęta. Do akcji wkroczyli kuzyni z butelkami po oranżadzie, które zabrali z domu i chlustali na mnie, polewając przy okazji ciocię Janusię, która wrzeszczała, bo jej biała spódnica była zupełnie mokra, a kupiła ja w komisie, co wykrzykiwała machając rękami. Dostała brawa. Tu muszę nadmienić, że po kądzieli i po mieczu (sprawdzić w necie), pochodzę z rodzin z ogromnym poczuciem humoru i wychowałam się wśród bardzo wesołych dorosłych. Robiono sobie kawały i dogryzano, ale wszystko było na poziomie. Wszyscy tłoczyli się w przedpokoju ociekając wodą. Stefa przyniosła „gorsze” ręczniki, czyli stare, które zostawały na wszelki wypadek na pawlaczu, do wytarcia butów.

W końcu wszyscy usiedli, a my ze starszym kuzynem psikaliśmy ciocie od dołu siedząc pod stołem. W końcu zamknęli nas w sypialni. Siedzieliśmy spokojnie, aż tu nagle słyszymy krzyki, to mama i babcia nas wołają, biegając wokół domu. Zamknął nas wujek Henryk, ale o tym zapomniał. Staliśmy za zasłonami okna i patrzyliśmy uradowani jak nas szukają, wszyscy z papierosami, bo wtedy każda okazja była dobra żeby zapalić . Poza mamą palili wszyscy, a babcia 2 paczki dziennie w srebrnej fifce.

W końcu, otworzyliśmy lufcik i wołaliśmy w niebogłosy. Wreszcie nas zauważyli, wypuścili, dostaliśmy po parę symbolicznych klapsów a powinien dostać wujek .Były to czasy karania niegrzecznych dzieci w sposób humanitarny, ale chętnie. Francuzi bili dzieci po twarzy, Polacy odwrotnie. Wszyscy, w lekko mokrych ubraniach siedzieli przy stole i gadali. Byłam w niebie, gdy przede mną stanął talerz z plastrami szynki, pieczonego schabu, pieczonej cielęciny i kawałem białej kiełbasy. Panowie wznosili toasty wódką czystą, panie wódkż z sokiem malinowym. Do mięs była ćwikła i marynowane prawdziwki. W kuchni Stefa kroiła ciasta, w tym paskudne mazurki, specjalność mamy i wielkie drożdżowe baby z lukrem, którym pozwolono mi je smarować i potem wylizać miseczkę. Za oknem świeciło słońce, które odbijało się w ogromnych wiosennych kałużach. Na bzach i jaśminach widać było pączki. Wolno nam było wyjść tylko do ogródka, bo na ulicy szaleli nasi rówieśnicy z kubłami wody. I komu to przeszkadzało?  Spóźnione, ale serdeczne życzenia Wesołych Świąt.          

 

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane