Często myli się miłą znajomość z przyjaźnią. Ja nie mylę. Koledzy to osoby które lubimy, spędzamy razem czas, pamiętamy o urodzinach, smsujemy, mailujemy, dzwonimy ale nie ma pewności, czy wiemy o sobie nawzajem wszystko i na ile możemy na znajomych i kolegów liczyć w sytuacjach kryzysowych. Przyjaciel to zupełnie inna kategoria. Ma dla nas zawsze czas, nie trzeba się z nim umawiać, bo jest chętny i możemy zawsze na niego liczyć. Mam mnóstwo znajomych, ale nie mylę ich z przyjaciółmi, bo to nie to samo.
Niespełna tydzień temu jadłam u siebie kolację z moim Przyjacielem Marcinem Bronikowskim. Gdy tylko był w Warszawie widywaliśmy się i nie mogliśmy nagadać. Lubiła mnie jego żona, synek chyba też. Na Marcina zawsze mogłam liczyć, zawsze mieliśmy dla siebie czas. Zawsze, o ile był w Warszawie, śpiewał na promocjach moich książek i dojeżdżał na moje urodziny i imieniny. Przyjaźniliśmy się pogodnie i spontanicznie przez 29 lat. Przerwy w naszej przyjaźni spowodowane były Jego koncertami, które miał w całej Europie, ale i na świecie. Często dojeżdżałam lub dolatywałam, żeby go posłuchać. Warto było. Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. Ani razu się nie pokłóciliśmy. Wzajemnie docenialiśmy to co było dla nas ważne. Lubiłam jego piękny głoś pełen energii życia i dziecinny zapał do pracy.
Poznaliśmy się latem 1995 w Operze Narodowej, przy pracy nad wielką produkcją opery Carmen. Marcin był wesołym, bardzo utalentowanym chłopcem, który zaśpiewać miał główną męską rolę- torreadora Escamilio. Carmen śpiewała Małgorzata Walewska a ja projektowałam kostiumy.
Od pierwszej chwili się pokochaliśmy. Celowo użyłam tego słowa, bo tamta współpraca przerodziła się w wielką wzajemną sympatię, która przetrwała do dzisiaj. Starannie się przygotowałam i zrobiłam projekty w technice collage. Bardzo się podobały całej obsadzie a najbardziej Małgosi i Marcinowi, dla którego zaproponowałam kapiące od złotych haftów i lśniące na scenie kostiumy godne czołowego Torreadora z Sevilli. Był zachwycony. Cierpliwie stał na miarach, gdy upinałam jego żakiety i kamizelki. W każdym akcie miał inny kostium. Cieszyliśmy się oboje. W sumie zaprojektowałam i nadzorowałam wykonanie 236 kostiumów. Cały czas przygotowań byliśmy razem z wykonawcami. Jak rodzina wielopokoleniowa.
Po hucznej premierze i owacji na stojąco, poszliśmy razem na bankiet. I tak już zostało. Z Małgosią, która też miała lśniące, bardzo efektownie kostiumy i chusty, bardzo cieszymy się z przypadkowych spotkań a z Marcinem widywałam się, ile to było możliwe, jak najczęściej. Po 29 latach, jest się rodziną. Jak się okazało, do czasu.
Marcin, piękny utalentowany, dobry i pogodny odszedł jakby go wicher porwał. Ciekawe dokąd? Gdzie teraz śpiewa? Na ostatnie spotkanie przyniósł swoją płytę z pieśniami do słów Mickiewicza. Słucham jej i przesuwają mi się wszystkie jego role, które widziałam i słyszałam. Jeszcze długo nie pogodzę się z tym, że nie zadzwoni z pytaniem „No to kiedy?”
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane