Cmentarz Powązkowski (chyba powinno być z małej litery, ale tak jakoś głupio), został założony w 1792 roku. Nie wiem, ale chyba musiała być w Warszawie zaraza, skoro decyzja zapadła nagle. Komitet ochrony Powązek co roku, poza zeszłym pandemicznym, organizuje kwesty, gdzie znane osoby i ich znajomi dostają na szyję puszki, na rękę opaski i stoją lub chodzą zbierając pieniądze. Ludzie przeważnie wrzucają 5 lub 10 zł, ale zdarzają się setki. Dziś mi się to przydarzyło 2 razy. Zbieram pieniądze od kilkunastu lat i mam swoje metody. Stoję tuż za pierwszą bramą po lewej stronie, bo po prawej jest zbiórka na polski cmentarz w Rosji. Do puszki wrzucam, na dobry początek, drobne zbierane przez rok, żeby dźwięczały przy potrząsaniu, co ma wabić dobroczyńców. Wabi świetnie. Dają różne osoby. Staruszki, dzieci, bardzo młodzi ludzie, małżeństwa w średnim wieku. Rzadko tak zwane „stare małżeństwa”, bo są jak zwykle pokłócone i boją się wychylić i doprowadzić do kłótni o finanse. Dają osoby ekstrawaganckie i bardzo skromne. Wszyscy się ślicznie uśmiechają, bo ja zaczynam od tego. Wiem kto da, a kto, nie. Są rodziny z małymi dziećmi, które w łapkach mają po 2 złote i dają wszystkim kwestującym. Jest to dobry zwyczaj, bo dziecko się uczy, że trzeba dawać i rozumie, że są jakieś cele. Dzisiaj była cudna pogoda, świetna atmosfera, ale bardzo mało ludzi. Pierwszy raz w moim życiu tak ciepło.
Kiedy byłam grubiutką dziewczynką na cmentarz chodziło się całą rodziną. Dziadek i tatuś nieśli po 2 chryzantemy w siatkach, mama i babcia znicze, ja papierowe chorągiewki cmentarne!!! Koszmar, ale kupowali mi dla świętego spokoju. Panie były w wywietrzonych na werandzie futrach – karakułach. Dziadek w pelisie, płaszczu na futrze z kołnierzem z bobra. Tatuś i wujek w tak zwanych – jesionkach, płaszczach na watolinie wełnianej, z klapami do tego – szaliki moherowe z komisu. Na głowie papachy z baranka, (sprawdzić wszystko w necie bo tego już nie ma). Ja miałam futerko z prawdziwej Małpy – beżowej z guzikami w kształcie kulek też z małpy i pilotkę z małpy. Wszystko z paczek amerykańskich. Jak to piszę śmieję się pod wąsem, bo wszystko dokładnie pamiętam. Raz był taki tłok, że tłum pchał nas i mamusia podkuliła nogi a i tak się posuwała. Tatusia tak ścisnęli, że odleciały mu wszystkie guziki od jesionki i od marynarki którą miał pod. Wszyscy mnie ochraniali, bo miałam koło 6 lat. Ale chorągiewki zgubiłam, a Panie zgubiły jedną siatkę ze zniczami. Chryzantemy wyglądały jak miotły, bo spadł z nich szary papier. Ja miałam skostniałe nogi, bo byłam w bucikach na futrze, a mróz był okropny. Wszyscy byliśmy sini. Nie było innej komunikacji niż tramwaje, parkingi nie istniały, stało się w oszalałej kolejce godzinę. Potem na piechotę do Babci. Drugiej, bo mieszkała najbliżej. Dziś to wszystko wspominałam kwestując na luźnym, upalnym cmentarzu. Carpe diem. Czas płynie.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane