Człowiek między innymi różni się od zwierząt umiejętnością świętowania i chęcią dawania prezentów. Naprawdę empatyczna osoba woli prezenty dawać, niż dostawać, woli zapraszać do siebie na kolację, niż obżerać przyjaciół. Co prawda raz dostałam prezent od zwierzęcia, mojego psa Dynia, który przyniósł mi, gdy opalałam się na golasa w ogrodzie, tylne pół żaby machającej nogami i położył mi ją na brzuchu. Górną połowę zjadł sam. Był to dowód miłości. Podobno jakość i wartość prezentu jest wykładnikiem emocji jakie mamy w stosunku do obdarowywanej osoby. Dlatego dzieci dostają tony zabawek, a piękne dziewczyny drogą biżuterię. Moja koleżanka, kiedy opowiadałam jej, jak jestem zakochana z wzajemnością w pewnym zabójczo przystojnym profesorku, zapytała nagle
– A co ci kupił na imieniny?
– Kwiaty, odparłam dumnie.
– Nic z biżuterii, albo filiżanki, bo zbierasz?
– Nie.
–To on Cię nie kocha, bo jak facet kocha, to aportuje – powiedziała moja przyjaciółka i machnęła złotym Longinem od narzeczonego. Tu się zastanowiłam, że faktycznie ukochany mógł być kutwą, albo zwierzęciem. Albo i tym i tym. Minęły lata i nadal poznaję temperaturę uczuć w stosunku do mnie po jakości i ilości prezentów które dostaję i po nie dostawaniu ich wcale. Wtedy znikam, bo z pustego i Salomon nie naleje. Ten długi wstęp dotyczy moich doświadczeń prezentowo, życzeniowych w tym roku. Nie jest źle. Cudne ksiązki, najmodniejsze perfumy, kremy, głównie pod oczy, (to powinnam przemyśleć), a nawet sukienkę Calvina Kleina. A jeszcze prezenty dostanę jutro, bo idę na coroczną imprezę, na której spotkam wszystkich adoratorów, część z żonami które bardzo lubię, z wzajemnością.
W mojej rodzinie dawało się zawsze po kilka prezentów pod choinkę, którą ledwo było spod nich widać, a była 2 metrowa. Do św. Mikołaja pisałam już od września, podając co powinien przynieść, a jeśli nie to, to tamto. Mikołaj ewidentnie miał mnie w nosie, bo przynosił co innego i tylko jedną rzecz z listy, a resztę, pożal się Boże. Książki, albumy, płyty radzieckie z muzyką klasyczną, gry planszowe, szalik, łyżwy figurówki, a radia Szarotka nie, choć prosiłam od dwóch lat. O lalkach, a szczególnie o murzynku- nagusku też zapomniał. Był, na oko, starszy od dziadka, choć bardo podobny. Nigdy nie byłam zadowolona naprawdę. Kiedyś kupili mi wymarzonego konia na biegunach, obciągniętego skórą z prawdziwego, pięknym siodłem i grzywą z włosia. Aż się popłakałam z radości. Wtedy tatuś i dziadek postanowili się wspólnie pohuśtać. I… łup, trzask, koń się rozleciał na kawałki, nawet czerwone bieguny pękły. Płakałam ja, ale z rozpaczy, Babcia, Mamusia i Ciocie, a panowie zataczali się ze śmiechu i obiecali kupić nowego, ale nie kupili. Ta historia wyjaśnia trochę mój ostrożny stosunek do mężczyzn. Te święta traktuję po macoszemu, bo nie ma zimy, a Boże Narodzenie zawsze było w zimie. Do dziś pamiętam wieczorny błękit śniegu i jego chrupanie pod butkami na futrze pań, gdy szłyśmy z wizytą świąteczną, ciągnąc sanki z prezentami. Wesołych świąt wymarzonych prezentów, bo to one są miernikiem emocji.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane