Moje internetowe „Studio Tulipan”, dostępne na stronie mojej galerii (Studio Tulipan), zajmuje się różnymi tematami, które proponują internauci. Ostatnio prosili o przepisy na letnie potrawy, ale i o łatwe dania, gdy nadjadą tabuny gości. Do tego typu najazdów przyzwyczajona jestem od dziecka, bo na werandę i do ogródka Dziadków zjeżdżały w każdą niedzielę tabuny, niekoniecznie rodziny, acz ta bywała w komplecie. Około południa wyjeżdżałam na rowerku BOBO w kierunku rogu ulicy Szkolnej, zza którego wyłaniali się roześmiani (były to czasy, gdy ludzie żartowali i śmiali się, bez konkretnych powodów) goście. Ciocia i Stryj z dwoma kuzynami, Ciocia Lila i Wujek z tzw. Białym Bąkiem w wózku, „Druga Babcia” z „niby Dziadkiem”, Wujek Henryk – artysta z żoną, lub jakąś elegancką ciocią, no i koleżanki Mamy ze studiów. Stoły były wyniesione, a na nich różne przygotowane przez Babcię, Mamę i Stefę potrawy. Miski sałaty z pomidorów i małosolnych ogórków z koprem i olejem, kiełbasy i sery tzw. żółte w kostkę, ser biały w plastrach ze szczypiorkiem, miska śmietany i mnóstwo ciepłego chleba. Wszystko pod siatkowym kloszem. Na nic więcej nie pozwalał upał i osy. Alkohole , czyli piwo, wódka i wermut dla pań, umieszczone były w kuble z lodowatą wodą. Piło się wodę ze studni z domowym sokiem, a my dzieci, pyszne, różnokolorowe oranżady od Smolińskich. Do Coli a nawet soku z czarnej porzeczki było jeszcze 15 lat. Rodzice biesiadowali, a my bawiliśmy się po drugiej stronie domu. Nie do pomyślenia było przeszkadzanie dorosłym.
Po 15:00 obiad, czyli chłodnik i coś pieczonego z kartoflami puree, sałata z ogródka ze śmietaną, na słodko, lub mizeria. Dzieci miały osobny stół, co obu stronom było na rękę. Potem grano w brydża i kanastę, a my w wojnę starymi kartami. Tak było całe lato, zimą to samo, tyle, że w domu i rzadziej. Uwielbiam gości i kiedy byliśmy z mężem posiadaczami działki 700m przy Trakcie Lubelskim, co weekend robiliśmy przyjęcia, zawsze na więcej niż 10-15 osób. Było łatwiej, bo pojawiły się grille i tacki z rzeczami do pieczenia oraz plastikowe talerze, sztućce prawdziwe i szklanki też. Po wyjściu gości, piekło! Rano zmywanie, szukanie w ogrodzie niedojedzonych porcji. Wydawało się to normalne. Tu zaznaczam, że byliśmy czterdziestolatkami z mnóstwem czasu i bez żadnych problemów. Teraz przez czasy i ceny najazdy gości trochę zelżały. Nasze plemienne społeczeństwo w weekendy poprzestaje na wnukach i ciotkach rezydentkach, które za trochę słońca i obiadek z wrzaskiem dzieci, pomagają zagonionym mateczkom, krążącym z nosem do ziemi między kuchnią a stołem. Do tego 4 kotki, 2 psy i znajomi z pracy z iguaną.
Byliśmy bardziej towarzyscy, skończyły się dobre, spokojne czasy bez dobrej zmiany i na gości mało kogo stać. Poza tym wszyscy moi koledzy skapcanieli, są na diecie, albo zaraz będą. Każdy może jeść co innego, a w ogóle nie powinien nic poza kleikiem. W tej sytuacji wolę pojechać do Zaiksu i patrzeć na morze i Grand Hotel niż pałętać się po Mazurach z komarami, albo Mazowszu z lasami pełnymi os i robactwa.
Ale skoro ktoś lubi gości, to odsyłam do „Studia Tulipan”, gdzie podaję przepisy na łatwe i tanie karmienie znajomych bez posądzenia, że nie jesteśmy staropolsko gościnni..
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane