W pierwszą podróż w życiu, wyruszyłam z babcią, ulubioną ciocią Lilą i jej córeczką Marzenką, zwaną Białym Bąkiem ze względu na tuszę i kolor ubranek, który ją świetnie akcentował. Jechałyśmy do Iwonicza Zdroju autobusem PKS do domu wypoczynkowego Barburka należącego do Ministerstwa Górnictwa i Energetyki. Do tego czasu nie jeździłam dalej niż do Warszawy, do mamy ojca, albo po zakupy do Domu Braci Jabłkowskich, sklepu dla dzieci, a przed wojną eleganckiego magazynu mód, gdzie babcia kupowała sobie ubrania. Już wyjazd do Warszawy był wydarzeniem, zakładano mi najlepsze sukienki i buciki, ale dopiero na stacji pociągu elektrycznego bo drogi były z czarnego szutru i miało się nogi w pyle. Latem do stacji panie szły w kaloszach, które się chowało w siatce zostawianej w kasie dworcowej. Wszyscy mieszkający daleko od dworca latem tak robili. Uwielbiałam te wyprawy, nawet do lekarza w Cepeleku jechałam chętnie, bo byłam podekscytowana jazdą pociągiem, a w Warszawie, autobusami.
W wakacje jeździłam rowerkiem dookoła domu, siedziałam w ogrodzie, czytając ksiązki, albo szliśmy z rodzicami i Dziadkami nad rzeczkę Żądzę. Dzieci i kuzyni z mojej ulicy też nie wyjeżdżali, bo po co? Dookoła wielkie lasy, sady, rzeka, łąki pachnące o każdej porze roku inaczej, wczesne grzyby i jagody, ulice puste, idealne na rower..
W czasach mojej młodości dzieci się nie męczyło jazdą po kilkadziesiąt godzin na zatłoczony camping we Włoszech, ani tanim lotem do przepełnionych hoteli w bida- tropiku.
Do teraz uważam, że Polska idealnie nadaje się na wakacje i lato spędzam wyłącznie tu. Iwonicz był i jest strasznie daleko, nic się nie zmieniło i nadal istnieje koło kościółka św. Ivo zapyziała pętla autobusowa na której wysiadłam z Babcią Ciocią i Bąkiem. Z małym bagażem, bo wtedy się nie woziło całego domu, jak ślimak. Miejsce było wilgotne, a wśród kamieni pędził strumyk pachnący naftą. Na brzegach rosły wielkie liście łopianu.
Piękna, trzypiętrowa Barburka z jadalnią wychodzącą na z taras stała na wzgórzu i była nad wyraz ekskluzywna. Wiodły do niej dwie drogi, jedna koło przedwojennej poczty, druga prosto z kuracyjnej promenady w stylu austriackim otoczonej drewnianymi domami z ażurowymi balkonami i attykami, wycinanymi artystycznie w esy- floresy. Iwonicz był ozdobą kurortów Austro-Węgier. Upalny słoneczny maj pachniał naftą. Piłyśmy wody mineralne ze specjalnych kubków z rurką, ja i babcia- palaczka brałyśmy inhalacje. Chodziłyśmy o 16 na Fajfy, gdzie eleganckim parom przygrywało trio: pianino, gitara i akordeon. Jadłam wielkie porcje bitej śmietany, Bąk tyle samo, choć miał półtora- roczku
i podziwiałam klomby- zegary słoneczne. Ta pierwsza podróż zaważyła na moim całym życiu. Do Iwonicza jeździłam do matury na kolonie i wczasy z mamą lub babcią, ale zaczęłam łowić każdą okazję do podróżowania. Jadę cały czas. Znajomi śmieją się, że powinnam mieć skrytkę na ubrania na dworcu i lotnisku a u nich się mogę wykąpać. Przyjazd do nowego miejsca przypomina mi zachwyt Iwoniczem. Myślę, że dla każdego pierwsza prawdziwa podróż to cudne wspomnienie. Piszę o tym jadąc Pendolino z Krakowa, wagon 7 strefa ciszy. Wpadam do domu tylko się przepakować i ruszam malować do Żelazowej Woli, gdzie przyjaciele mają stuletni domek ale z łazienką i przecudny, ogromny ogród z rzeczką w wąwozie.
Rosół z indyka
Rosół trzeba bardzo długo gotować. Najpierw godzinę mięso z nogi i skrzydełka z przyprawami i imbirem w plasterkach. Potem dodać włoszczyznę i gotować pół godziny.
Równolegle- żołądki kacze wyszorować, pokroić w plasterki i smażyć z czosnkiem na oleju. Nie rumienić. Po kwadransie dodać wywaru i dusić do miękkości. Wyjąć wygotowaną włoszczyznę. Żołądki zalać rosołem i gotować 10 minut z cienkimi paskami marchewki i pietruszki ( dobra jest mrożona włoszczyzna). Podawać posypane posiekaną natką z rosołowym makaronem.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane