Urodziłam się w strasznych czasach, kiedy – „Dzieci i ryby głosu nie miały”, musiały się słuchać rodziców i szanować dziadków. Byłam poddawana rozmaitym szykanom. Nie wolno mi było krzyczeć w domu, biegać też oraz wstawać od stołu bez pozwolenia. Doznawałam przemocy domowej w postaci klapsów w tyłek i innych razów, np. ścierką do naczyń. Nie wolno mi było się wtrącać do rozmów dorosłych. Gdy byli goście, wraz innymi dziećmi jadłam w kuchni pod okiem pani Stefy, naszej pomocy domowej, żeby dorośli mogli spokojnie rozmawiać, nie będąc podsłuchiwani przez „spółdzielnię ucho”. Nie wolno mi było trzymać łokci na stole i podpierać głowy nad talerzem. No i zostawienie jedzenia, owocowało brakiem deseru.
Musiałam używać słów – proszę, dziękuję i przepraszam. No i… nie decydowałam o niczym. Nawet o tym, gdzie rodzina spędzi wakacje. Tego rozwydrzony „bożydarek” nie jest sobie w stanie wyobrazić. Rosłam w mroku zakazów i nakazów i na skutek tego jestem ułożona jak koń w wiedeńskiej ujeżdżalni. Były to straszne czasy. Prezenty dostawałam wyłącznie na Gwiazdkę, urodziny, Dzień Dziecka i imieniny. Nic w międzyczasie. Lody tylko w nagrodę. I do teraz nie wiem, czy miałam wtedy ADHD, czy zaraziłam się od Babci później. Natomiast sprawę mojej dysleksji załatwiono już, kiedy miałam 4 lata ucząc mnie czytać, a za rok pisać. A potem dyktanda w każdą niedzielę pod okiem tatusia, który za mną nie przepadał. Było to straszne. Zaowocowało kilkanaście lat temu wejściem do finału konkursu Mistrza Mowy Polskiej i tym, że nie robię intuicyjnie, błędów ortograficznych.
Na nic mi to, bo teraz można je robić, masakrować język, twierdząc, że ma się dysleksję, której nie miał kiedyś nikt. Nikt też nie miał choroby Aspergera. Dzieci dzieliły się na zdolne i niezdolne, grzeczne i niegrzeczne, miłe i niemiłe. Może pomagało to, że kiedyś wychowywali je rodzice i dziadkowie, a nie sztuczna inteligencja, agresywne bajki i debilne wiadomości w telefonie. Ciekawe kim bym była, gdybym zamiast rysować, wgapiała się przez całe dzieciństwo w ekran z trucizną intelektualną.
Tytuł felietonu wzięłam z piosenki Starszych Panów: „W czasie deszczu dzieci się nudzą”. Która kończy się sugestią, żeby „w czasie deszczu nie mieć dzieci”. Zamiast je stresować paczworkowymi rodzinami i podrzucaniem ich sobie wzajemnie przez rodziców.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane