Bardzo lubię miasta, im większe, tym bardziej, ale małe szulcowskie mieściny też mają mnóstwo uroku poprzez swoje zakurzone ryneczki z ławeczkami i niskie domki, gdzie jeszcze można kupić domowe, pokryte osami ciasta i chałupnicze lody. Lato sprzyja podróżom, a moim najbardziej, bo nie muszę wozić za dużo ubrań i mogę co dzień zwiedzać na rowerze. Miasto ma swoje prawa i obowiązki. Jednym z nich jest rynek, na który wychodzi się z ulic i uliczek prosto na restauracje i sklepy. Gdzie można spotkać znajomych, choćby przelotnie i gdzie można się umawiać na spotkania. Dlatego lubię Kraków, Wrocław, Gdańsk i Poznań. Mniejszych rynków które mnie wzruszyły nie zliczę. Właśnie wracam z Sopotu, gdzie jest plac do spotkań, ale rolę renesansowego rynku pełni idąca od morza w górę urocza promenada- Monte Casino, o każdej porze pełna tubylców(!) i włóczących się turystów z czymś do podżerania w ręku . Rej wodzą grubasy, obu płci, w różnym wieku
o oczach szaleńców umierających z głodu. Kłap, kłap i po bule i następna kebabiarnia,
z wstrętnie ociekającym, mięsnym wrzecionem. Smród starego tłuszczu miesza się z zapachem papierosów, bo co drugi Plastuś w rozciągniętych gaciach pali na ulicy. Nie można za nim iść, a i przed nim nie można. Władze Nowego Jorku dobrze wymyśliły zakaz palenia na ulicy, może byli w Sopocie i postanowili być mądrzejsi. Wracając do miejsca spotkań, czyli Forum. Ja, kochająca rynki i przypadkowe spotkania ze znajomymi, mieszkam w mieście, gdzie nie ma i nie było Forum. Warszawa wygląda jak rozchlapana, bura farba. Nie ma centrum. Rynek Starego Miasta obojętny stałym mieszkańcom, kusi turystów, którzy nie wiedzą, że został wybudowany w latach 50 XX wieku. Jak wiadomo, od średniowiecza nasi mieszczanie zajadali się wschodnimi , śmierdzącymi starym tłuszczem specjałami, bo ich na Rynku najwięcej. Na Krakowskim Przedmieściu nie ma się gdzie podziać, bo zniknęły małe knajpki i winiarnie, które pamiętam z czasów studiów. Umówić się, ot na chwilę, nie ma gdzie, chyba, że w drogiej knajpie. Za to można usiąść na grającej ławeczce i dołem chłonąć Chopina, byłby zachwycony. Nowy Świat to ulica z pomieszaniem wszystkiego, grama nastroju i stylu. Mnóstwo nieciekawych sieciówek, w których się nie przesiaduje z przyjaciółmi o jednej kawie przez 3 godziny, a taka jest rola kawiarni. Potem Plac 3 Krzyży, gdzie do umówienia się nadają się świetnie schody kościoła św. Aleksandra i kilka bezstylowych kawiarenek, których specjalnością są lancze dla słoików. Miasto powinno mieć jedno miejsce, gdzie choć raz dziennie bywają znajomi, gdzie, tak jak w Krakowie, jest kilkadziesiąt kawiarni z ogródkami, skąd świetny widok na to, co się dzieje. Wracam do zapchanego 500+ Miasteczka Wilanów, gdzie „słoiki” ze wsi i małych miasteczek wloką się po za wąskich uliczkach, pchając wózki z bliźniakami, siadają jak ptaki w sieciowych kawiarenkach , wśród nieznajomych osób. Posiedzą i wloką się dalej, bo u nas nie rozmawia się z obcymi z innej wsi i nie zagaduje nikogo. Niech se każdy ze swoimi gada, jak pradziad z Pisza.
A ja zaczepiam ludzi wprawiając ich w osłupienie i mnie zaczepiają dziesiątki osób, zawsze z uwielbieniem. W szkołach amerykańskich są lekcje z zaczepiania i auto- prezentacji. Szkoda, że u nas nie ma.
Ps. Z moich obserwacji wynika, że kobiety są bardziej otwarte i śmiałe w porównani z ich zapasionymi, otępiałymi od piwa, drugimi połowami. Pożal się Boże!
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane