Mafijna nuda.

01 grudnia, 2019 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Mieszkałam na Manhattanie 9 lat, z czego 7 lat na 11-wschodniej ulicy, nad cukiernią Veniros i w sąsiedztwie włoskiej, też mafijnej restauracji, która była pralnią pieniędzy i chyba nawet nie miała kuchni. Wśród stolików snuł się ze ścierką stuletni kelner ze sztuczną końską szczęką, w białej, brudnej koszuli i kamizelce, ale za to w muszce. Kiedy widział, że gość chce ewidentnie coś zjeść, odkręcał tabliczkę i ukazywał się napis CLOSED, czyli zamknięte. Jak łakomczuchy odchodziły było OPEN. W Veniros natomiast w każdą niedzielę był tłum, większość wyglądała jak z filmu „ Ojciec chrzestny”. Na ulicy ochroniarze, a w środku stoję ja po rurki cannoli z kremem, takim jak do naszej „karpatki”. Za mną żony mafiosów, przede mną zarybek mafijny, a w gablotach torty na każdą okazję, głównie 5 piętrowe, z młodą parą na czubku. Wszyscy faceci niscy, byczo skonstruowani, z za wielkimi głowami, bruneci, albo łysi. Sygnety i łańcuchy. Panie do maja w futrach z norek, obwieszone złotymi medalionami i bransoletami. Dzieci czarnookie, jak z obrazów Murilla, karne i ubrane po angielsku, bo chodzące do prywatnych szkół. Mam nadzieję, że to nie jest nudna historyjka o Mafii Włoskiej, w przeciwieństwie do tasiemcowatej opowieści filmowej pod tytułem  „Irlandczyk”. Podobno film właśnie wchodzi na ekrany, więc lepiej się pośpieszyć, bo zaraz zejdzie. Opowiada całą historię życia mafijnego dupka- mordercy, od pierwszego zabójstwa, do naturalnej, samotnej śmierci w domu starców. Reżyser wie, jak wzbudzić litość dla bohatera, kim by nie był. Film ten, choć fabularny, nie ma fabuły, tylko jest wspominkowym bajdurzeniem staruszka- bandziora, który jest smutny, bo już nie ma zleceń. W tę arcyciekawą rolę wcielił się Robert de Niro, który zręcznie zastąpił Marlona Brando, choć nie na kierowniczym stanowisku. Z „nikogo”, mordując pilnie na użytek szefów mafii, staje się popularnym politykiem i personą. Może to być dzięki kamiennej twarzy, którą Robert de Niro nie rusza, tylko wywraca oczami i marszczy brwi. Dzięki technice komputerowej, ten sławny Matuzalem światowego kina, bywa młodzieńcem, a za chwilę skalną rozpadliną zszarganą przez lawiny i wichury. Tylko zęby nie uległy erozji, tak jak u większości staruszków, posiadaczy porcelanowych uśmiechów. Swoją drogą, kojarzy mi się to z horrorami o wampirach, ale w filmie o mafii, robi pogodne wrażenie. Początkowo szefem tytułowego Irlandczyka jest starszy, przypadkiem poznany, kurdupel o ciepłym spojrzeniu mordercy, który go zatrudnia, jako przyjemne z pożytecznym. Killera i kierowcę. Jeździ sobie, komputerowo zrobiony, młodziutki de Niro i zabija, wali w mordę, depcze ręce sklepikarzy, oraz wysadza w powietrze co popadnie. Ma fajne auto, które robi większe niż on wrażenie. Przynajmniej na mnie. Potem bandyta awansuje w ramach swojej korporacji i zostaje Totumfackim Al. Pacino, który wygląda trochę jak moje nastrzyknięte koleżanki. W końcu go poznałam po opadających dolnych powiekach. Reżyser, też z  grupy kina lat 70,  takiej- „naszej klasy”, ewidentnie usiłuje przekonać widza, że starość nie radość, nie ma mowy o urodzie i skoczności, że zabijanie to paskudna sprawa i że jak się jest członkiem mafii, należy mieć rodzinę. Żonę, kochającą dzieci, która ma męża bandytę, ale za to biżuterię i koleżanki- koczkodany, tyjące jak brojlery. Takie jak ona producentki dzieci, chrzczonych w małym gronie morderców. Do czasu obejrzenia filmu o mafii włoskiej, pod mylącym tytułem- „Irlandczyk”, uważałam pracę w mafii za ciekawą, ale po 3,5 godzinach oglądania, co prawda w łóżku, depresyjnego, pomarszczonego staruszka, snującego się po swoim życiu i ekranie muszę zrewidować poglądy. Nuda- jak powiedział Maklak w kultowym filmie – „Rejs”

 

P.S. Mam nadzieję, że ten blog napisany pro publico bono, uratuje choć kilka osób przed zanudzeniem się na śmierć i nieprzyjemnościami związanymi z za długim siedzeniem.  

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane