Dziś wróciłam z przewiewnego Sopotu i po wyjściu z dworca miałam wrażenie, że wylądowałam w balii z mydlinami. W mieszkaniu 100 stopni, bo wszystko pozamykane przez 10 dni. Na ulicach powolne listopadowe muchy na oknie, czyli mateczki z dzidziusiami, które postanowiły trochę maleństwa podgotować. Nie wiem co za sens wyjeżdżać z domu i narażać dziecko na udar, skoro można je postawić w wózku na cienistym balkonie i puścić wiatraczek? Powodem może być chęć przepromenowania, prawie nago po zastawionych autami ulicach Miasteczka Wilanów. Typowym spacerowym strojem matki Polki jest koszulina na ramiączkach, bez względu na tuszę. Krótsze i węższe sukienki noszą grubasy na serdelkowatych, króciutkich nogach. Do tego balerinki, albo sandałki zupełnie bez obcasów. Taka, szczera autoprezentacja wygląda rozczulająco, bo znaczy, że mamusia dzidziusia które ma budkę wózka zasłoniętą pieluchą, żeby nie paliło słonko, postanowiła udowodnić, że nie uroda się liczy, tylko charakter. Obok mamuś, zwykle krępi, tatusiowie w gaciach do kolan, też w podkoszulkach na ramiączkach z których wystają blade, flakowate rączki urzędników korporacyjnych, hodowanych bez dziennego światła w klimatyzacji. Na kabłąkowatych, krótkich nóżkach modne, jaskrawe obuwie sportowe. Tatuś zwykle asekuruje maleństwa na hulajnogach, które zmordowane upałem starają się wpaść na innych rodziców albo pod samochód. To drugie zwykle bywa udaremnione, ale i tak wszystkim na chodnikach grozi niebezpieczeństwo bycia przejechanym przez wypożyczoną hulajnogę z gejowska parą, przytuloną ściśle do siebie, albo dziadziądzidzią w kasku, który jeżdżenie na baczność z szybkością światła uważa za rekreację. Widać radość, że udaje mu się nie spaść, co niewątpliwie jest oznaką drugiej, lub trzeciej młodości. W Sopocie nie ma hulajnóg porozrzucanych po całym mieście. Tyle sobie obiecywałam po prezydencie Trzaskowskim. Że młody, że zna miasto, że ma energię. Może ma, ale mógłby jej używać w celach społecznych. Nie może po chodniku jechać coś, co jest 5x szybsze od pieszych. Może by zablokować tym potworom szybkość do 10km na godzinę, zakładając blokady. Wysyłanie ich na ścieżki rowerowe też powinno być kontrolowane. Jezdnia odpada. Wystarczą wlokący się składakami dziadkowie, lub pędzący na złamanie karku rowerzyści, z zatkanymi słuchawkami uszami. Oczki zasłonięte czarnymi okularami, większość gotuje się w lateksowych, upiornych wdziankach. Do tego dostawcy jedzenia, którzy ewidentnie nie są z Warszawy i nie maja prawa jazdy, ani karty rowerowej, o ile taka istnieje, a powinna, tak jak karta pływacka. Oni naprawdę nie mają kontaktu z otoczeniem. Strasznie trudno jest się wybrać na wycieczkę rowerową, gdzie i chodniki i jezdnie są zatkane. W weekendy rezygnuję z roweru, bo strach. Makabry dopełniają rodzice ciągnący za sobą przyczepki, w których zapeklowane siedzą zdumione, lub śpią, maluchy, zasłonięte siatką od much, by nie wpadały im do buź, jak mniemam. Może by przemyśleć sprawę ludności napływowej, nie płacącej w Warszawie podatków, a korzystającej z całej infrastruktury, za którą płacą osoby zameldowane. Straszny jest bałagan. A w Sopocie nie ma. Za to, mnóstwo ścieżek rowerowych, mało dostawców jedzenia, bo nie ma biurowców wypchanych osobami, które lubią jeść nie odchodząc od komputera. Nie ma bezładnych billboardów. Warto pojechać, żeby zobaczyć miasto, które jest znacznie bezpieczniejsze niż słodkie Miasteczko Wilanów, które powinno się nazywać, Wioska Wilanów.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane