Jerzy Gruza

17 lutego, 2020 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Nie wiem co napisać po dowiedzeniu się o odejściu mojego serdecznego kolegi. To bardzo trudne, bo wzajemnie się lubiliśmy od ponad 30 lat. Staraliśmy się bywać na naszych imprezach, gdzie nie mogliśmy się nagadać. Rozmowa z Nim była jak górska rzeczka, krystalicznie czysta, wesoła i pełna nieoczekiwanych zakrętów. Był cudownym sarkastycznym gawędziarzem pełnym kosmicznej energii. Jego poczucie humoru było dla mnie niedoścignionym wzorem, a nasze śmiechy z tych samych rzeczy były dla nas ważne. Widzieliśmy się ostatni raz 14 listopada 2019 roku, na promocji mojej książki Selfie, w Kuźni Kulturalnej, gdzie przyszedł ze swoją  przyjaciółką-Tatianą, za która przepadam, bo była cudowną partnerką dla tego fantastycznego człowieka , wspaniałego artysty i przezabawnego, acz nie łatwego faceta. Poznaliśmy się bardzo dawno i od pierwszej chwili zaczęła się nasza serdeczna, pozbawiona problemów i żółci, znajomość. Podziwiałam go od dziecka. Jego seriale, Czterdziestolatek, czy Wojna Domowa, do dziś są arcydziełami i najlepiej opowiedzianymi historiami o PRLu. Te filmy w ogóle się nie zestarzały i do teraz mogą być wzorem dla raczkujących serialistów. Przy programie „Poznajmy się” popłakiwałam ze śmiechu, tak jak przy jego świetnie napisanych książkach i wszystkim czego dotknął. Jerzy był zawsze na polowaniu, nastawiał ucha i oka na otaczającą nas głupotę i natychmiast, po mistrzowsku, komentował. O tym, że miał wypadek dowiedziałam się następnego dnia na premierze jego ostatniego, doskonałego filmu „ Dariusz”. Tatiana, która też grała w filmie, poprowadziła wieczór, bo Reżyser był w szpitalu z popękaną miednicą i połamanymi żebrami. Potknął się i spadł ze schodka wychodząc z domu. Napisałam do niego po projekcji, że doskonale wyszło, zadzwonił i wszystko mu opowiedziałam. Był wściekły na sytuację, brzmiał dobrze i bardzo się cieszył, że premiera się udała. Zrobił, jak zwykle, świetny film i zagrał w nim brawurowo główną rolę. Był  bardzo dobrym, filmowym aktorem, ale i konferansjerem, mistrzem występowania na scenie, doskonałym, dbającym o szczegóły reżyserem. Festiwale w Sopocie, które przez wiele lat reżyserował, miały wielką klasę, tak jak On.

Dużo czasu spędzałam z Nim i Tatianą w Pałacu w Radziejowicach, Domu Pracy Twórczej. Siedzieliśmy godzinami w parku pijąc kolejne kawy i wymienialiśmy uwagi, jak chłopi u Mrożka. Zimą gadaliśmy w pięknej sali kominkowej, ledwo widoczni w wielkich fotelach uszakach stojących pod oryginalnymi arcydziełami polskiego malarstwa i piliśmy białe wino. Wszyscy traktowali Jerzego jak króla. Czasami dołączał do nas, mieszkający w sąsiedztwie Bogdan Łazuka i wielu wielkich artystów z jego pokolenia. Radziejowice były dla nas oazą na pustyni bylejakości i idiotyzmów, w której czuliśmy się na miejscu.

Zadzwoniłam po dwóch dniach do szpitala. Jurek, był bardzo niezadowolony, bo nienawidził bezruchu, a jego złamania wymagały spokojnego przeczekania. Rozmawialiśmy o jego ostatnim filmie, ze szczegółami. Sceny które mi się podobały, były i jego ulubionymi.

W sobotę robiłam porządki w papierowych zdjęciach, których mam mnóstwo, a naszych wspólnych z 30 lat, multum. Zadzwoniłam, bo chciałam wpaść i mu je pokazać. Nie odbierał telefonu. Ani rano, ani wieczorem. Nie miałam żadnych przeczuć, bo kosmici wychodzą cało z byle złamań. Tatiana też nie odbierała, a jak odebrała, to była pomyłka, jakaś pani do której cały czas wysyłałam SMSy. Minęło 3 miesiące od naszego ostatniego widzenia, bo nie chciał żeby go oglądać w szpitalu. Ledwo 3 miesiące temu piliśmy wino, a on kazał mi dać słowo, że przyjdę na premierę i szczerze powiem mu co sądzę o filmie, z którego był bardzo dumny.

 To jakiś chichot losu, że go nie ma przez głupi schodek. Został odważny film, o starzejącym się geju, który szuka Dariusza, wielkiej, dawnej miłości we współczesnej, nie pasującej do głównego bohatera Warszawie, której nie lubił. Dobranoc Jurku.   

   

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane