Tak nazywa się po angielsku wytyczne w sprawie mody, czyli rady co i kiedy włożyć. Jest na ten temat książka mojego kolegi, pod tym samym tytułem. Dotyczy mody męskiej z najdrobniejszymi szczegółami. Książka o kodach mody damskiej byłaby kilka razy grubsza. Społeczeństwo psieje, rozleniwia się, lekceważy to co jest bardzo ważne, czyli swój wygląd i maniery. Obserwuję upadek stylu we wszystkich dziedzinach. Pławimy się w swobodzie i byle-jakości. Nie przestrzeganie norm dobrego wychowania, rozeszło się na wszystkie dziedziny życia. My Polacy złote ptacy !!!, więc nie obchodzą nas elegancja i zasady savoir vivere. Wszystko jest dozwolone, włącznie z kaleczeniem języka, chodzeniem w dresie do teatru a nawet opery, jedzenie z łokciami na stole w tempie koparki przedsiębierno – zasięrzutnej i nadal upijamy się jak przed wojną. Nie uznajemy żadnych zasad, stara gwardia trzyma formę, choć efekty są komiczne. W foyer opery panie w długich sukniach, panowie w ciemnych garniturach, bo mało kto ma smoking, a pośród nich brudnogłowe dziwadła w kapturkach i koszulach w kratkę. To samo w drogich restauracjach, wieczorem „karczycha” w przepoconych koszulach z partnerkami wiadomej predylekcji porykują ze swoich strasznych dowcipów. Do Kasyna można wejść w dżinsach i bez marynarki, na pogrzeby chodzą panie w czerwonych butach i wesołych paletkach. Faceci wchodzą w nowe związki 2 tygodnie po śmierci żony, nie kryją się i nie wyglądają na specjalnie zrozpaczonych, gdy odwiedzają wspólnych znajomych. Na ulicach tłumy bardzo z siebie zadowolonych elegantów, ubranych jak statyści do ruskiej komedii. Nic nie pasuje do niczego. Od rana panie ubrane wizytowo w sweterkach zdobnych cekinami, w czarnych rozciętych spódnicach, idealnych na kolację u Prezydenta a panowie z bębenkami (nie mam na myśli instrumentu perkusyjnego) w obcisłych podkoszulkach i bermudkach, czyli nieświeżych, burych gaciach sięgających wytatuowanej łydy. W szkołach rewia mody jak z półświatka. Dziewczynki wymalowane, pazury hybryda, mini do połowy pupy i strąki biało blond. Według dress codu, nic się nie zgadza. Ulice w centrum wyglądają jakbyśmy mieli tłumy uciekinierów, którzy przemoknięci dostali stare ubrania od naszych otwartych na ludzkie cierpienie obywateli. Dzieci przypominają clownów bez makijażu. Pstre czapeczki, do tego nie pasujące rajtuzki i jaskrawe kurteczki z supermarketów. Mamusie w podobnym stylu, eksponują różnej jakości nóżki w legginsach, gołe pięćdziesięcioletnie ramiona i ufarbowane samodzielnie, ptasie gniazda. Od zwierząt różni nas to, że się ubieramy. Do niedawna garnitur w teatrze, czy dobrej restauracji był normą, teraz eleganci w koszulach z krótkim rękawem eksponują zegarki wielkości budzika i poobgryzane pazury. Od pierwotnych ludów różni nas to, że nie chodzimy nago z tykwą na penisie, a Panie po 60 wreszcie zakładają biustonosze.
Od zwierząt różni nas wiele rzeczy, choćby to, że potrafimy organizować imprezy, tańczyć, tworzyć, grać w gry, nie mówiąc o brydżu i pokerze. Potrafimy tworzyć dress cody, szyć, prasować, dobierać buty do ubrań i myjemy zęby, nie mówiąc o tym, że je mamy. Dbanie o swój wygląd jest przejawem kultury i empatii. Bo wolę spotkać osobę – over dress, czyli za elegancką, niż dziadka w rozpiętej koszuli eksponującego siwy materac, za to w czerwonych spodenkach i mokasynkach. Inna rzecz, że jak się nie miało eleganckiej mamusi i babci to skąd wiedzieć, co jest właściwe. Szkoła spsiała, matki z cyklu 1500 plus nie mają czasu i nawet jakby miały, to nie miały wzorców, a teraz mają skopiowane, niedopuszczalne kreacje vipek… Oszpecamy się niepotrzebnie, zrobi to za nas czas i może by jednak coś poczytać na temat odpowiednich do pory i okazji strojów, póki jeszcze jesteśmy w Europie.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane