Przysłowie mówi, że dobrymi radami jest piekło wybrukowane. Na pewno nie moimi. Znam się na ludziach z racji wieku i zrobienia ponad tysiąca portretów po + minus 4 godziny każdy. Modele opowiadają o sobie bardzo intymne rzeczy, bo im się mylę z psychoterapeutką, a ja mam dobrą pamięć, dodawszy do tego moją astrologiczną wiedzę, naprawdę wierzę w mój dar dawania rad. Mam bardzo dużo „klientek”, ale i „klientów”, którzy błagają o kilka słów . Bardzo chętnie radzę, ale przeważnie niezgodnie z tym co chce usłyszeć dana osoba przychodząca raczej po potwierdzenie tego, co sama wymyśliła. Ja sobie flaki wypruwam i na serio ją traktuję, a ona potakuje, ale widzę w sprytnych oczkach, że i tak zrobi po swojemu. To bardzo częste zjawisko owocuje podwójną katastrofą gdy poradobiorca wykonuje tylko połowę zadanych lekcji. Ja proszę, żeby wystawiła walizki męża za drzwi, co ona robi, ale go wpuszcza z powrotem i znowu dostaje lanie. Dwa razy radziłam bardzo bystrym i odważnym przyjaciółkom, które miały podłych mężów, żeby siedziały cicho i starały się ugrać jak najwięcej dla siebie, oraz wynajęły detektywów aby mieć kompromitujące zdjęcia dla sądu. Byłam pewna, że mają rogi po paru niezbitych faktach które przeoczały. Pomogło to w sprawach o opiekę nad dziećmi i ustalenie winy mężów, którzy poszli z torbami. Udało się, bo bardzo precyzyjnie wypełniały moje polecenia. Te koleżanki, które słuchały nieuważnie, lub do połowy, lądowały niezbyt szczęśliwie.
Bardzo lubię gdy mi ktoś radzi, serio, wyjątkiem była moja mama, która w swoim życiu popełniała spore błędy i w ogóle nie znała się na sprawach męsko-damskich ale uparcie mi doradzała. Zawsze postępowałam odwrotnie i wszystko się udawało.
W moim internetowym studiu „Tulipan” odpowiadam na pytania moich słuchaczek. Nie wiem, na ile biorą moje rady do serca, ale dotąd nie miałam zażaleń i nie było reklamacji. Zaczęły się wakacje i sporo pytano mnie o wakacyjne przygody koedukacyjne. Trzeba podchodzić do nich z rezerwą i poczuciem humoru, żeby potem nie było komplikacji.
Mój bardzo przystojny, acz żonaty wujek, nieostrożnie podawał swój adres wakacyjnym wielbicielkom, niekoniecznie znającym jego status cywilny. Przysyłały listy, które ciotka darła na strzępy a on wszystkiego się wypierał. Wszystko wracało do normy do następnych wakacji, które spędzał sam pod różnymi pretekstami. Sprawę ułatwiało nie posiadanie dzieci.
Piszę o dawnych weselszych czasach, gdy wakacje były okazją do zabawy ale nie zabawy z potomstwem lub wnukami, które obecnie mają status bóstw i wyznaczają wakacyjne normy. Wakacje teraz, to plemienne przenosiny wszystkiego co jest w ciągu roku w inne miejsce. Z mojego punktu widzenia, jest to sporym błędem, bo jako singielka nie potrafię się wczuć w rolę oddanej niewolnicy, którymi są teraz babcie. Moja babcia jeździła ze mną na wakacje, ale otaczał ją rój wielbicieli i chodziła na „fajfy”, a ja zostawałam w pensjonacie. Osobiście nie miewałam wakacyjnych romansów, bo nie jeździłam sama, zawsze towarzyszył mi jakiś wielbiciel. Nigdy nie zakochałam się wiosną, ani latem. Wszystkie romanse zdarzały mi się jesienią czy zimą. Zwykle w listopadzie, jak przystało na „osobę kontrowersyjną”. (Tak mam napisane na wizytówce, co bardzo ułatwia mi życie).
Wracając do rad. O ile o nie prosimy, musimy słuchać uważnie i albo się do nich stosować w całości, albo wcale. Pół rady, które zastosujemy, może być katastrofą, podkreślam to drugi raz. Zwiało mnie z tematu o radach, ale to z upału.
Życzę wesołych wakacyjnych przygód i zapewniam, że dzieci potrafią się bawić same.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane