W mojej rodzinie mężczyźni pełnili zdecydowanie męskie role w pojęciu dwudziestowiecznym. Pracowali na utrzymanie domu, reperowali urządzenia elektryczne, zmieniali butle z gazem, wozili nas autem, nosili bagaże, kupowali bilety kolejowe, alkohole, chwalili kuchnię Babci, mówili komplementy (dziadek i wujek Henryk, tatuś nie bardzo) i zajmowali się technicznymi problemami.
O mniej ważnych rzeczach, typu wydatki większe i mniejsze, decydowały panie. Takoż o miejscach na wakacje i wychowaniu mnie – jedynaczki, jedynego dziecka w rodzinie, poza starszym o dwa lata kuzynem, którego widywałam okazjonalnie. Dziadek kochał mnie ogromnie i spędzał ze mną mnóstwo czasu, oraz robił mi mebelki dla lalek a nawet rower, tzw. średniak. Tatuś był zawsze bardzo zajęty, bo musiał grać w piłkę, brydża i jeździć na rowerze.
Mieliśmy duży ogród dookoła domu, gdzie wystawiano mnie w wózku z budką, tyłem do słońca. Powyłam i przestawałam, bo przychodził ktoś mnie pohuśtać. Nie było sensu wozić mnie po piaszczystej ulicy a za basen służyła mi wielka balia z letnią wodą. Sad obok, powietrze jak kryształ. Opisałam to w książce „Hania Bania”. W niedzielę tłumy gości na obiedzie, każdy mnie bujał i było ok, gdy jakaś ciotka wpadła na pomysł, że powinno się mnie wozić po lesie, bo tam sosny i żywice. Las był 500m od domu. Padło na tatusia, który nie bardzo lubił tacierzyństwo, jak zresztą inni panowie z rodziny. Powiedział więc, że nie będzie mnie kurzył po polnej drodze, bo w ogrodzie powietrze jest super i kategorycznie odmówił. Podobno. ciocia zawlokła wózek do lasu, wróciła szara od pyłu, a mnie pogryzły muszki meszki. Wszyscy panowie uznali ją za wariatkę a tatusia za bohatera. To rodzinna historia, którą mi opowiedziano na niekorzyść tatusia, przed rozwodem rodziców, żebym nie żałowała. Nie żałowałam i tak. Dziadek, owszem mnie huśtał ale w ogrodzie, wujkowie mało, a tatuś wcale. Były to czasy ról kobiecych i męskich, więc jasne było, że dzieckiem zajmują się panie. Wobec czego facet z niemowlakiem na rękach, lub z wózkiem u lekarza albo odbierający dziecko z przedszkola byłby uznany za wariata.
Minęły lata. Moja generacja, teraz z zapałem podlizująca się wnukom, swoje dzieci traktowała surowo. Natomiast grupa prokreacyjna naszego społeczeństwa dokonała rewolucji i doprowadziła do tacierzyństwa. Do tego, że chodzenie z wózkiem, czy maluchem na spacer przestało być domeną pań. Jest dumą brodaczy, którzy z maestrią zmieniają pieluchy swoim pociechom nawet w restauracjach, bo żonka je zupę, oraz kroczą z wózkami i to po kilku. Dzieci siedzą do nich tyłem (to nowa moda, bo nie ma z nimi żadnego kontaktu), a oni wloką się wzdłuż jezdni gadając przez telefon, bo teraz na spacerach czy w pubach się mało gada ze sobą, bo są inni, dzwoniący, są ciekawsi.
Bardzo mi się to podoba, jestem dumna z młodych matek, emancypacja działa cuda ale dziadek zamienił by się w słup soli jak żona Lota. ( sprawdzić w necie)
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane