Wiem jak to zabrzmi ale nie lubię plaży i nie opalam się, bo to niezdrowe i wcale się ładnie nie wygląda z za mocną opalenizną. Spalona „na heban” osoba przypomina robotnika drogowego, lub rolnika po żniwach. Oraz nie lubię piasku, który po smażeniu się na plaży ma się wszędzie. Nawet w zębach. Widok nieznajomych osób, szczególnie z nadwagą, leżących bezwstydnie plackiem, jak foki po katastrofie ekologicznej, napawa mnie klaustrofobicznym strachem i nie chcę dostać raka – czerniaka. Kiedy w Nowym Jorku pierwszy raz pojechaliśmy z przyjaciółmi nad Atlantyk czułam się jak w niebie, bo w latach osiemdziesiątych, a i przedtem, opalenizna w Polsce była bardzo modna. Ludzie smarowali się maścią Dermosan, a co bardziej zdesperowani ropą naftową. Sopot wyglądał jak afrykańska wioska, a czarne nogi i spalona twarz były uważane za piękne. Nad takim sex apeelem pracowało się nad Bałtykiem całymi dniami, obracając się na ręczniku jak pieczony prosiak. Całe moje młode życie było staraniem, żeby wyglądać jak Murzynek Bambo. Bycie na słońcu uważane było za zdrowe i gołe maluchy, tylko w chusteczkach latały po plaży. Nie było filtrów, a masakrę czerwonego ciała spieczonego pierwszego dnia zwalczało się polewaniem zsiadłym mlekiem. Nie było żadnych balsamów po, ani przed, ale kiedy się ma naście lat chce się wyglądać sexy.
Mordowałam się ze wszystkimi i po 3-4 dniach wakacji stałam przed lustrem patrząc na czarną blondynkę w białych majtkach i staniku. Ważne było go rozpinać, żeby nie mieć jasnego paska idącego przez plecy. Kiedy szło się z kolegami oglądać zachód słońca, należało założyć biały podkoszulek i szorty, aby wzmocnić efekt. Gdyby nie wyjazd do Ameryki teraz wyglądała bym na 80 lat, jak większość moich koleżanek, szczególnie tych, które spalały się we własnych ogródkach, oczywiście na golasa. Plaża atlantycka była bardzo skuteczna i po dwóch razach łyskałam białkami oczu i białymi zębami. Z ciekawostek, to afro-Amerykanie też się smażyli popijając piwo w papierowych torebkach, bo nie wolno jest w Stanach pić alkoholu publicznie. O dziwo, zauważyłam u kobiet jaśniejsze ślady po kostiumach. Nie wierzyłam własnym oczom. Zawsze myślałam, że wolą się wybielać, jak Michel Jackson. Jones Beach jest ogromna, piasek drobniutki, jeździliśmy kilka razy w tygodniu. Żałowałam, że nie widzą mnie znajomi z Warszawy. Nie było komórek, tylko aparaty fotograficzne na kliszę, ale kilka zdjęć zostało. Byłam czarnoskórą laleczką. Któregoś dnia spotkałam koleżankę z ASP która mieszkała w NY już kila lat. Stanęła jak wryta. Byłam pewna, że z zachwytu, a ona zaczęła się śmiać i powiedziała, że wyglądam jak słowiańska służąca, bo tylko one się smażą, w przeciwieństwie do amerykańskich dam z towarzystwa. Kretynka, pomyślałam. Wyglądała jak obrany blady banan, a był sierpień. Poszłyśmy na wino, a ona powiedziała, że osoby kulturalne wiedzą o raku skóry, że słońce jest zabójcze i mam przestać, jeśli chcę się elegancko prezentować. Ani mi się śniło, acz zaczęłam obserwować „bladziochy” w lepszych dzielnicach i knajpach. Byłam skołowana, bo czułam się jak miss Świata, a tu nagle okazało się, że nie tego co trzeba. Zimą kupiłam Self tannig lotion, czyli samoopalacz, żeby choć trochę zachować letnią urodę. Następnego lata miałam już filtry, okulary i kapelusz. Kiedy mieszkałam kilka miesięcy na Florydzie, opalałam się pod parasolem, a chodziłam nasmarowana filtrem 50.
Ze zgrozą patrzę na wytatuowane, brodate, czarne stwory, z podobnymi w stylu dziewczynami. Opalenizna zlewa się z tatuażami i wyglądają, jakby mieli kłopoty dermatologiczne, albo byli w łaty. Znałam osoby, które przegrały z Czerniakiem i jedną, która walczy. Z radością stwierdzam, że jednak mocna opalenizna nie zdobi i z czasem moje spalone koleżanki wyglądają na twarzy jak amazońskie zmniejszone główki, nie mówiąc o brunatnych nóżkach z pomarszczonymi kolankami. Piszę to, gdy szaleje ponad 30 stopniowy upał i myślę o opalających się kamikadze. Lepiej przestać i leżeć pod parasolem, pod którym słońce i tak opala. Cbdo.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane