Tym razem będzie o technice polifonicznej, polegającej na powtarzaniu sekwencji muzycznej przez kolejne 2, 3, 4 głosy. Najpopularniejszy to „Panie Janie”. Śpiewałam to w szkole i czasem na dziecięcych przyjęciach. Teraz śpiewanie towarzyskie jest rzadką rozrywką, a na trzeźwo nie występuje. Ciekawe, że mając najwyższej światowej klasy pianistów, wirtuozów, śpiewaków i Oscarowych kompozytorów, nie jesteśmy w stanie zaśpiewać „Sto lat” nie fałszując.
Śpiewałam w chórze od 12 roku życia, nawet w liceum byłam solistką, dlatego amatorskie, zbiorowe śpiewy napawają mnie metafizycznym lękiem. W tym roku na moich urodzinach w Pałacu w Radziejowicach śpiewał Sto lat cudowny baryton znany na świecie, mój przyjaciel Marcin Bronikowski a akompaniował mu na skrzypcach Marek Dubicz, znany wirtuoz. Na szczęście nikt się nie wyrywał do śpiewania z Marcinem, ale potem jednak zawyli.
Zniosło mnie, bo chciałam napisać o pladze, która ostatnio przybiera na sile. Dotyczy równoczesnego gadania, jak w kanonie. Dzwonię do koleżanki zapytać o tytuł książki którą polecała. Ona w ogóle nie słucha, tylko zaczyna gdakać na jakiś nie interesujący mnie temat i w ogóle nie zważa na moje krzyki, że nie mam czasu. Jak tokujący głuszec opowiada dyrdymały, sama się śmieje ze swoich żartów, zmienia temat i teraz… jest o kotku sąsiadki, który jest śliczny, a dachowiec. Bo psa sąsiadka ma rasowego, jakiś terier, ale też ładny, chyba suczka???….
Ostatnio, żeby się upewnić, że mój oszalały rozmówca nie słucha krzyknęłam – Matka mi wczoraj umarła! a on, że jego kuzynka jakoś wyszła z wylewu, a młodszy wnuk zdał do zerówki. Znowu krzyknęłam o Matce, a on powiedział, że ma piekło i musi lecieć. Nie było źle, bo następnego dnia zadzwonił i zapytał co z moją Matką, bo coś wspomniałam. Dziś zadzwoniła koleżanka z wiadomością: „że złamała nogę w kolanie, ale nie na nartach – Bo na nartach już dawno nie jeździ, ale jej młodsza córka wróciła z Paryża, bo już nie chce tam studiować, zięć, ten od drugiej córki, przejął chwilowo interesy jeżdżącej na wózku koleżanki, ale teraz jest na nartach w Austrii u swojego kolegi, którego żona jest po laparoskopii woreczka żółciowego, co wie od ex męża, który do niej ciągle wpada, co ją cieszy….”
Nie udało mi się wciąć ani na sekundę. Pożegnała mnie życzeniami Świątecznymi i powiedziała, że chyba u mnie dobrze. Nie miałam szansy odpowiedzieć, bo się rozłączyła, ale zagroziła, że jeszcze zadzwoni.
To jakaś choroba. Wszyscy zachowują się jak po prochach i grzybkach halucynogennych. Covidem tłumaczy się spóźnienia i zapomnienia o spotkaniach i ględzenie, kiedyś charakterystyczne tylko dla starszych babć. Każdy twierdzi, że ma TO po 3 szczepieniu, czyli chore gadulstwo też mamy po Covidzie. Boję się zalewu głupich informacji , wtedy autor opieprza mnie na instagramie, a ci mniej wykształceni SMSami, że nie czytam ich informacji. Jakby był obowiązek natychmiastowej reakcji gdy mam pewność, że to covidowa pomroczność jasna w postaci głupkowatego mema albo 3 letniego wnusia, jedzącego własną stopę. Skupmy się. Dookoła szaleje zagrożenie wojną, a my, jak w domu starców, robimy co chcemy, bo kto staruszkowi zabroni? Dotyczy to też znanych mi czterdziestolatków dobiegających pięćdziesiątki i sześćdziesiątki. Totalna, intelektualna mamałyga. (sprawdzić w necie) Prawie wszyscy moi znajomi stracili słuch, mają tylko fonię i motorek w d… Lecą, gadając jak roboty, bez potrzeby żeby ich słuchano. Ci bardziej wrażliwi na odbiór, powinni sobie znaleźć osobę nie słyszącą, która za godziwą opłatą siedziała by naprzeciwko gaduły i kiwała głową. To co opisuję sprawiło, że swoje gadulstwo powściągam. Ostatnio na przyjęciu, gdzie nie odezwałam się słowem, z braku szans na wcięcie się w czyjś monolog, zarzucono mi nieuprzejmą małomówność, a ja po prostu jeszcze nie mówię do siebie.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane