Obiecałam opisać moje domowe Święta, pozwolę sobie skorzystać z książki pt. „Hania Bania” w której je opisuję. Najbardziej pamiętam lata między 4 – 7. Wierzyłam w Mikołaja i duchy. Byłam grubaskiem, który jadł jak tartak i nie przestawał paplać Fragmenty mojej powieści „Hania Bania”. rozdział Wigilia:
„Hania Bania wróciła do kuchni i zwędziła z brytfanny tylny plaster pieczonego boczku. Stefa właśnie mocowała przedpotopową maszynkę do mięsa na kuchennym blacie. Hania bardzo chciała pokręcić, ale trudno było wygryźć Dziadka, który robił to od zawsze z Babcią wkładającą kawały wołowiny, wieprzowiny, pieczonego boczku, kury, cielęciny i smażonej wątróbki. Kręciło się wszystko trzy razy. Wychodziło 5 kilo pasztetu. Hania zjadała połowę…” Pamiętam każdą nutkę zapachową, do teraz mam sokoli węch (to żart).
Dlatego zaznaczyłam, bo mi to podkreślają redaktorki książek, dopisując, że chodzi chyba o wzrok.
Krochmalone obrusy, ściereczki, na których obsychały domowe makarony i różne mięsa pieczone i smażone, oraz suszone grzyby, bo na Wigilie była zupa grzybowa z łazankami i placuszki z gotowanymi w niej prawdziwkami.
– „Hania zaplanowała wizytę w kuchni nocą, na spokojnie. Ciasto wyrośnie, pasztet ostygnie. Owoce z kompotu na deser i kawałek szynki, którą Stefa wstawiła do pieca.”
Przygotowania ton jedzenia zaczynały się 3 dni przed Wigilią. Dla 4 letniej dziewczynki, jedynaczki, jedynego dziecka w Rodzinie, to była wielka przygoda. Tym bardziej, że potrafiła być wszędzie w tym samym czasie i jeść co popadnie.
– „Pachniało choinką, którą wieczorem ubierze z dorosłymi. Była wielka i szeroka. Dziadek przywiózł ją spętaną wczoraj. Po przecięciu sznurka, osiągnęła średnicę koła parowca i zajmowała cały pokój. Kuchnia wyglądała jak Delikatesy. Ciasta z lukrem i pomarańczową skórką, pasztety do góry nogami, wielka szynka w brytfannie, miski z pierogami przykryte talerzami, wazy z kompotem z suszu i wielki gar bigosu prawie czarnego od czerwonego wina, który gotował się od tygodnia, co dzień 2 godziny. Trochę go ubyło, bo nocą bardzo smakował Hani. Ryby w galarecie stały w spiżarni, ale nie było jak niepostrzeżenie spróbować.” Na święta czekało się cały rok. Tatuś i dziadek zdejmowali z pawlacza wielkie pudła z przedwojennymi zabawkami. Pajace z wielkimi głowami z wydmuszek, baletnice z kartonu w sukienkach z krepiny, posypanych tłuczonymi bombkami, ptaki z marszczonymi skrzydłami i świecidełka pięknie malowane w wisienki i chatki. Dodatkiem była co roku nowa szopka Hani w pudełku po butach. Była w niej pasterzem z wzniesionymi rękami, babcia aniołkiem z aureolą z drutu, a dziadek na ramionach miał owcę, tatuś był czarnym trzechkrólem…”
Niestety, książka jest do kupienia tylko w antykwariatach, bo była hitem dla dorosłych i dla dzieci.. Tak było co roku do śmierci Dziadka. Opisywana Wigilia skończyła się wsiąściem Tatusia i Dziadka na wymarzonego przez Hanię konia na biegunach, obitego prawdziwą sierścią , który rozleciał się na drobne kawałki i wszyscy się bardzo śmieli. Obiecali drugiego, ale do dziś nie dostałam. Opisy z mojej książki dotyczą głównie jedzenia, bo było bardzo ważne w czasach śledzi z beczki, po które stało się w kolejce po kilka godzin, kwaszonej kapuchy w beczkach, żywych karpi w wannie i marmolady w blokach pół metrowych zaklejonej osami.
Teraz ten spożywczy kierat nie ma sensu, a mimo to zaprogramowane genetycznie mamusie i babcie zaharowują się zupełnie nie potrzebnie. W sklepach jest 50 gatunków śledzi, wszystkie ryby, pierogi z czym się chce, uszka, gotowe, pyszne barszcze i żurki w kartonach. Są niestety średnie pasztety, no i domowa grzybowa z suszonych grzybów jest nie do pobicia. Zrobię ją, śledzia w oliwie i łososia w galarecie, oraz pierożki orientalne z sosami.
Życzę Wszystkim zdrowych Świąt i więcej uśmiechów..
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane