Gry towarzyskie

21 lutego, 2021 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Uwielbiam grać w karty, najbardziej w brydża, więc regularnie grywam w stałym składzie. Lubię też gry planszowe, ale tradycyjne. Ostatnio w sklepie z zabawkami trafiłam na cudo pt. Exterminator w przerażającym pudełku ozdobionym facetem z miotaczem ognia, wielkości piecyka z rurą. Idealna dla maluchów. Moje zamiłowanie do gier wywodzi się z rodzinnej tradycji, bo kiedy byłam tłuściutką Hanią Banią chodziłam po prośbie z jakąś grą a wszyscy uciekali. U mnie w domu grali wszyscy, we wszystko. A ja od 5 roku życia grałam w „Lotto”, „Chińczyka”, „Zosia na łące, zbiera kwiatki pachnące”, „Grzybobranie” i „Piotrusia”. A potem pomału w wojnę,  w tysiąca, makao, kanastę i mając 8 lat w WDW w Zakopanym, z braku „czwartego” po raz pierwszy zagrałam w brydża. Od lat stałam za plecami grających u nas znajomych i pytałam, doprowadzając tatusia, wojskowego, do szału. Przy moim debiucie go nie było z powodu nart. Był w mistrzowskiej parze, wygrali mistrzostwa Polski, a potem Układu Warszawskiego. Grał wspaniale do późnej starości,  czasem wpadał do mnie i graliśmy ze znajomymi. Byłam z niego dumna, bo miał w głowie komputer i nie robił błędów. Zamiłowanie do gier ma się z domu. Wszyscy, których rodzice, czy dziadkowie grali, grają. Niektórzy przestali bo ich to nudziło, czyli nie umieli i z godnością się wycofali. Ja nie mam smykałki do wiertarek i reperowania silników, a inni do kart. Nie lubię, kiedy ktoś, kto nigdy nie próbował, mówi, że nie lubi i drży ze wstrętu. Zwykle są to osoby wywodzące się z rodzin tradycyjnych, niekoniecznie z dużych miast , które stawiają pierwsze kroki jako korpoludki i nie mają czasu na głupstwa, gdy dookoła dżungla konkurencji. Tu słówko o tempie, które sobie narzucamy zamiast pograć w karty, warcaby, szachy, kości, bierki lub Monopol. Nie mamy czasu na głupstwa, ale to one decydują o naszej kondycji psychicznej. Tak jak mail nie zastąpi pachnącego, eleganckiego listu, czy zabawnej pocztówki, tak żadna strzelanina w komputerze nie zastąpi grania z kimś fajnym, rzucania kostką i rozmowy. To nieprawda, że komputery są w stanie wyprzeć fizyczne relacje i zapanować nad samotnością. Kiedy nie było nic prócz radia i kiepskiej telewizji w czasie wakacji wszyscy grali. W każdym ośrodku wczasowym był bilard lub mini- bilard  i wspaniały stół z piłkarzykami, kort do badmintona i wypożyczalnia gier. Dzieci szalały z radości. Pamiętam, gdy jako dziewczynka pojechałam z mamą do Sopotu ogarniętego szałem kręcenia plastikowego talerzyka na czubku kija. Kręcili wszyscy od 6 roku życia do 60. Na placu koło Monte Casino krążyli przekupnie i sprzedawali te cuda. Była to wspólna zabawa setek osób. Po dwóch dniach byłam mistrzem. Mogłam kręcić godzinami, co kłóciło się z moją aparycją dziewczynki uczesanej w kucyki z kokardami. Po powrocie z plaży grałam w bilard- grzybek, a wieczorem przyglądałam się brydżystom, bo zawsze było kilka stolików.

W Sopocie mam przyjaciółkę, Izę, mistrzynię brydża sportowego, kiedy wpadam do niej do Dworu Oliwskiego, którego jest dyrektorem, gramy z komputerem i to w pierwszej lidze. Człowiek tym się różni od zwierzęcia, że potrafi grać i organizować przyjęcia. Pamiętajmy o tym i dajmy komputerowi odpocząć.

Zaraz po przeczytaniu mojego bloga.

 

 

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane