Nostalgia to taka staromodna, lekka tęsknota za czymś nam drogim, co niepostrzeżenie zniknęło z naszego życia. To nie ukłucie w serce, ale coś na kształt łezki kręcącej się w oku. Każde wolne kilka dni staram się spędzać w magicznym domu pracy twórczej – Zaiksie w Sopocie. W miejscu do którego nie przyjeżdżam, a wracam. A było tak. W czasach mojego dzieciństwa dorośli decydowali kiedy i dokąd pojedzie dziecko na wakacje. Bardzo bym się zdziwiła, gdyby zapytali mnie o zdanie, bo sam wyjazd gdzie indziej niż do ogrodu babci w Zielonce był atrakcją. Pomimo, że był ogródek warzywny, klomby, las, niedaleko rzeczka z rakami, wiec i czystą wodą, w końcu uznano, że jest czas abym zobaczyła morze. Wiedziałam jak wygląda z obrazów Ajwazowskiego, widzianych w czarno-białym rosyjskim albumie, więc chodziło raczej o potwierdzenie. Ciekawiła mnie natomiast plaża widziana w Kronice Filmowej (sprawdzić w necie) Wszyscy w majtkach i stanikach leżą na piachu, albo skaczą w wodzie. Między golasami chodzą chłopcy ze skrzynkami z napisem LODY. To było coś dla mnie. Nad rzeczką Rządzą kąpałam się w tak zwanym pajacyku, czyli bufiastych majtkach na szelkach, tak jak wszystkie dzieci. Panie siedziały w lekkich spódnicach nałożonych na kostiumy z tego samego materiału i chusteczkach, zawiązanych z tyłu, chroniących od słońca ich trwałe ondulacje. (są, do teraz). Panowie, mieli płócienne slipy, białe z trójkątami czerwonymi, lub niebieskimi w kroku, wiązane z boku na troczki. Był to model z czasów Piłsudskiego, bardzo sexy, bo z boku było wszystko widać gdy pan przechodził nad plażującą rodziną. Plaża nad rzeczką była malutka i gryzły komary, a w letnie upały w ogrodzie nawet w balii z wodą było za gorąco. Na lipcowy Sopot czekałam od Wielkanocy, gdy tatuś wojskowy załatwił pobyt w WDW 2, a dziadek miejsca w pociągu dla mnie i babci. Postał w kolejce 5 godzin w Orbisie i kupił dwa bilety pierwszej klasy przy oknie, co podkreślał. Wszystko to opisuję w książce- „Hania Bania- królowa Samby” wyd. Muza. Są tam szczegóły tej podróży i opis mojego zwymiotowania na siedzących na dole, kilogramem czereśni z pestkami. Niepotrzebnie położyli mnie na brzuchu na półce na bagaże, ale mieli gazety więc się zasłaniali. Babcia spaliła się ze wstydu, a umyć się nie było gdzie, bo w toalecie spali pasażerowie z tobołami. O błogosławione Pendolino! Teraz dzieci jeżdżą w siedzidełkach z tyłu 4 litrowego suwa, po 3000 kilometrów, żeby mieć taki sam tłum jak w Sopocie, a Polska przepiękna i ma już dobre hotele.
Roznosi mnie chęć opisania całej podróży, ale wracam do tematu.
Kiedy z walizkami stałyśmy na korytarzu, bo już za chwilę był Sopot, zobaczyłam między drzewami coś burego, podobnego do glinianek, a babcia radośnie powiedziała, że to morze. Myślałam, że żartuje, jak cała rodzina przy najmniejszej okazji. Jak morze wygląda wiedziałam.
WDW 2 było tuż przy plaży koło Łazienek, obecnie hotelu Chińskiego i ciągle tam jest. Położyłyśmy bagaże w cudnym pokoju z nieskazitelnie białymi łóżkami i poprosiłam, żebyśmy od razu poszły na plażę. Wyszłyśmy w poranny upał. Nigdy takiego nie czułam. Pachniało rybami i czymś jeszcze. Za całodzienny wstęp na plażę się płaciło, osobno za kabinę do przebrania, wiklinowy kosz chroniący od wiatru i ręczniki z napisem Sopot. Przeszłyśmy przez pachnący nagrzanym drzewem hol i nagle zobaczyłam to samo, co z okien pociągu. Szarą płaską taflę, bez śladu fali i bury piasek . Stałam i płakałam. Babcia tłumaczyła, że nie zawsze są fale, ale jak będę grzeczna to będą, a ja wyłam oszukana i błagałam, żebyśmy uciekały do domu. Miałam 8 lat i pierwsze poważne rozczarowanie. Po zjedzeniu najpyszniejszego obiadu w moim życiu, z ciastem na deser i kupieniu gumowego, dmuchanego kółka do pływania, wróciłyśmy na plażę. Przebrałyśmy się ja – w pajacyk, babcia – w przedwojenny wełniany kostium i zasiadłyśmy w NASZYM koszu. Na brzegu morza pokazały się falki i zaczęło mi się podobać. Do kolacji skakałam w lodowatej wodzie pod czujnym okiem czarnego ratownika w białych majtkach z czerwoną literą R. Wszyscy byli czarni, tylko my, jak prosiaki, potem pogorzelcy, a potem nie różniłyśmy się od reszty, posmarowane maścią Dermosan, przyspieszającą opalanie. Pamiętam każdą godzinę sopockiego szczęścia wtedy. Teraz też uwielbiam Sopot, gdzie z wyjątkiem czasów, gdy mieszkałam w Nowym Jorku, jestem kilka razy w roku. Przez 17 lat przyjeżdżałyśmy tu z Agnieszka Osiecką, w sezonie i poza. Każde miejsce przypomina mi tłuściutką Hanię Banię maszerującą wzdłuż plaży do Jelitkowa, lub Orłowa. Takie nostalgiczne i bezpieczne były to czasy.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane