Od 6 kwietnia, dnia mojej operacji polegającej na likwidacji problemu z łąkotką kolana lewego, patrzę na świat inaczej niż gdy byłam prawie baletniczką..
Operacji nie lubi nikt, tak jak szpitali i lewatywy. Zgadzam się, ale z wyjątkiem szpitali. w których lubię leżeć, bo mam świadomość, że zdrowieję szybciej niż w domu. Poza tym lubię lekarzy i personel, który czasem czyni cuda. Dziękuję.
Lekki opis mojej operacji dla osób, które zwlekają z jej zrobieniem. Nie ma na co czekać.
– 6 kwietnia. Na czczo, bez kawy jadę do szpitala z ZAIKSU w Sopocie, taksówką o 7 rano. Przebieram się w papierową bluzkę i ogromne papierowe majtasy, które pomimo strachu mnie śmieszą. Boję się od dwóch dni i wyobrażam sobie co mi grozi, choć wiem, że nic. Nie w tym szpitalu, który znam od lat.
Godzina 7.30. Badania zrobiłam dzień wcześniej. Wiozą mnie w stroju papierowym na wózku na salkę operacyjną. Anestezjolog jest z solidnego znaku Panny, co mnie natychmiast uspokaja. Atmosfera cudna. W ogóle nie operacyjna. Mam mieć znieczulenie miejscowe, tylko od pasa w dół. Po nie bolącym zastrzyku zaczynają mi kamienieć nogi. Uczucie przedziwne. Jest mnie pół. Operujący Profesor pyta, czy chcę zobaczyć operację w monitorze. Nie chcę za skarby świata. Zasłaniają mnie w połowie, żebym nie widziała co lekarze robią i to od pewnego czasu, z przejęcia nawet nie zauważyłam. Z boku widać duży monitor, a nim coś się rusza, jakieś szczypce i inne przyrządy coś wyciągają. Okazuje się, że z mojego kolana. To nie wytworna łąkotka, którą sobie wyobrażałam jako foremną żelatynę. To strzępy, przypominające poszarpaną ligninę, wyjmowane spokojnie przez Profesora. Wciągnęłam się. Zapomniałam, że to moja noga i oglądałam, jak western w dzieciństwie. Byłam spokojna i zadowolona, że wszystko widziałam, bo to, co zobaczyłam, było niesłychane. Po wymianie uprzejmości i podziękowaniach opuściłam salę operacyjną, leżąc na wózku z kamieniem zamiast dołu ciała. Ostrożnie, bo miałam sączek i byłam jak kłoda, zsunięto mnie na łóżko, podpięto do wenflonu kroplówkę, dano się napić wody i usnęłam.
Jak tu się bać szpitali.?
Już jest 3 dni po operacji. Kolano wygląda jak zwykle, czyli ładnie, bez obrzęku. Zdjęto mi wielki opatrunek mam tylko plastrem zalepione dziurki, po laparoskopii. Noga nie bolała od początku. Wczoraj i dziś byłam na laserze i polu magnetycznym, oraz specjalnych ćwiczeniach z terapeutą, który pogodnie wywijał moją zoperowaną nogą, twierdząc, że tak trzeba. To się okaże. Póki co noga jest na swoim miejscu. Chodzę o dwóch kulach, choć mogła bym i bez nich, ale noga się musi zrosnąć w środku i potrwa to ze dwa tygodnie.
W szpitalu, gdy się jest zdrowym i w pełni sprawnym (kolano, to małe piwo), jest strasznie nudno, gdy nie ma odwiedzin i nie można wyjść na spacer poza malutkim spacerniakiem. Powodem jest podeszły wiek niektórych pacjentów i niesprawność innych, Pewnie coś wymyślę, żeby nie zwariować. Dopiero wtedy, gdy zaczęłam się ujawniać z moją pękniętą łąkotką, okazało się, że połowa moich znajomych już ją dawno zoperowała. Potem okazało się, że to choroba piłkarzy i innych wyczynowych sportowców, takoż zapadają na nią dzieci i młodzież. Wszyscy pytają jak uszkodziłam kolano. Nie wiem. Kiedyś gwałtownie podniosłam 9 kilo zgrzewki wody mineralnej i kolano zabolało, ale przeszło po minucie. Półtora roku temu wstałam raptownie z głębokiej wanny, opierając się na lewej stopie i ból był okropny. Od tego czasu miałam blokady ze sterydów, jakieś zastrzyki, ostatnio w nerw zwany Gęsia stópka. Wszystko pomagało na 2-3 tygodnie. Sama chciałam.
Zaprzyjaźnieni lekarze i znajomi będący po operacji prosili, żebym łąkotkę zoperowała, a ja jak wiejska baba – „Oj rety będzie bolało!” A nie bolało i nie boli, bo mamy świetnych lekarzy. Po 3 dniach chodzę do toalety z jedna kulą. Amen
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane