Na 47 Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni było mnóstwo gwiazd i gwiazdorów, których ku zdumieniu moich oglądających rodzime seriale znajomych, widziałam pierwszy raz w życiu.
W tej chwili uroda aktorów nie ma znaczenia, bo liczy się talent, ale często nie ma się co liczyć. Kiedyś mówiło się, że ktoś wygląda jak aktor filmowy, czyli jest piękny i zgrabny, oraz ma charyzmę. Aktorki nazywano gwiazdami, również z powodu ich urody i blasku. Trochę się zmieniło i aktor nie musi się niczym wyróżniać, bo nie wiadomo o co chodzi. Na pewno nie o estetykę. Obecna moda na spodnie w rodzaju „chłop stoi, gacie klęczą” sprawia, że nikt nie wygląda zgrabnie a czarny kapturek mnicha średniowiecznego i zatkane słuchawkami uszy dopełniają estetycznego kielicha goryczy. Jest zwyczaj proszenia ekip na scenę przed projekcją konkursowego filmu. Zwykle tylko panie się starają o swój strój i wygląd. Panowie, z racji bycia na luzie, wyglądają jak pasażerowie PKSu, który się popsuł więc wszyscy wysiedli i czekają. Widok okropny. Rozczłapane adidasy, pomięte koszule, włosy leśnego luda, nie czesane, a i na oko rzadko myte. Dlaczego? Wręczenie Oskarów czy gale festiwali zagranicznych to wydarzenia estetyczne. Wszyscy odświętni i wypucowani, bo jak mówił pewien profesor socjologii: „Od zwierząt różni nas to, że potrafimy grać w gry i świętować również poza okresem godowym”. Wiem, że dress code to mieszczański wynalazek, ale jestem za. Czyż nie lepiej wyglądać pięknie, niż brzydko, mówić wyraźnie, niż burczeć i umieć stać, bez minoderyjnego wicia się przed mikrofonem. Dlaczego to piszę?
Z racji bycia malarką i portrecistką, z dyplomem ASP, widzę znacznie więcej niż przeciętny człowiek i bardziej mnie drażnią brzydkie rzeczy, mam nadwzroczność, na domiar złego mam super słuch i pęka mi głowa od hałasu, ale nie w trakcie oglądania rodzimych produkcji, bo dźwięk od lat jest tragiczny ze względów technicznych, ale i z powodu braku dykcji u aktorów. Lata temu robiłam w Teatrze Dramatycznym w Warszawie kostiumy do sztuki Iredyńskiego: „Dziewczynki”. Grała w niej wybitna, starsza aktorka, pani Rysiówna. Podczas miary kostiumu zapytała, którego podkładu ma użyć do rąk, żeby się nie wybijały na tle żakietu i pokazała mi całą kolekcję kosmetyków w dużym pudle. Wszystkie kostiumy były szyte na miarę przez teatralnego krawca, bo jeszcze nie było Lumpeksów, z których korzystają kostiumolodzy, nawet w Operze Narodowej. W kinie jest koniec pewnej epoki estetycznej i trzeba się z tym pogodzić, chyba, żeby nie.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane