Sopot- wspomnienie Hani Bani

25 lipca, 2024 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Pierwsze spotkanie z morzem

 

Hania Bania ma 8 lat. Właśnie z Babcią dojeżdża do Sopotu. Stoją w korytarzu wagonu sypialnego i babcia, koło Jelitkowa, pokazuje jej skrawek czegoś burego i mówi, że właśnie widać morze. Hania nie wierzy, bo wie, jak morze wyglądać powinno. W domu są albumy rosyjskie z obrazami marynistycznymi. Jeden kolorowy przedstawia zielono-granatowe bałwany zwieńczone białymi grzywami piany. To jest morze, a nie jakieś płaskie bajoro. Hania wpada w depresję. Została oszukana, to co widziała, nie jest morzem. Nie odzywa się do babci, która jest zaniepokojona, bo Hania zwykle mówi cały czas.

Wysiadają na obskurnej stacyjce z napisem Sopot o 7 rano. Nie ma obiecanej taksówki. Schodzą pustą ulicą Monte Casino w mżącym kapuśniaczku. Babcia pali papierosa i dźwiga sporą walizkę, Hania ma mniejszą. Ulica chyba nie ma końca.

Wreszcie dochodzą do WDW (wojskowy dom wypoczynkowy), i dostają piękny wielki pokój z widokiem na drzewo, za którym majaczy szara płachta, która cieszy Babcię, bo to morze. Hania jest wściekła i głodna, jak przeważnie. Po pysznym śniadaniu z bułą, zwaną Małgorzatka, wypchaną szynką Hania zgadza się niechętnie na spacer, choć nadal mży. Babcia bierze Hanię w czarnych, nowiutkich kaloszach na plażę. Wychodzą na pozlepiany piach i Hanię zachwycają kosze plażowe, wybite w środku materiałem w biało-granatowe pasy. Wpada w ekstazę i marzy o takim w ogrodzie rodzinnej Zielonki. A morze jak było bure, tak bure jest, na plaży śmierdzi zgniłymi wodorostami i zdechłymi meduzami. Pogoda paskudna, ale Babcia wykupuje kosz, w którym siedzą i czytają. Chodzą po Monciaku i Hania nie może się nadziwić opaleniźnie pań, ubranych jak z żurnala amerykańskiego, który jest w domu od kilku lat. Ale i panowie wyglądają pięknie, jak Murzyni w białych kurteczkach i spodniach. Na szyi mają fulary, tak ich chusteczki nazywa Babcia, która w zielonych rybaczkach, pasiastym podkoszulku, beżowej kurteczce z paczki amerykańskiej, oraz czeskich tenisówkach też zadaje szyku. Szkoda, że jest biała jak trup. Wracając, wstępują do delikatesów, gdzie można kupić różne czekolady a nawet amerykańskie soki w puszkach. Hania dostaje jedną. Pomarańczową.

Trzeciego dnia wychodzi słońce. Hania wreszcie może założyć swój nowy pajacyk, czyli bufiaste majtki z szelkami i karczkiem, na którym Mama wyhaftowała kaczorka w kapelusiku. Kaczorkiem nazywana jest Hania, kiedy nic nie zbroi, czyli rzadko. Babcia zakłada dwuczęściowy opalacz z kretonu w kwiatki, a na to zapinaną sukienkę z tego samego materiału. Hania jęczy z zachwytu. Na głowie mają zawiązane do tyłu małe chusteczki, żeby nie dostać porażenia. Biorą chińskie ręczniki w jaskrawe wzory i drugi pajacyk dla Hani, do przebrania po kąpieli. Przechodzą przez pachnący drewnem hall łazienek, zamawiają szafkę, żeby zostawić wszystko co nie potrzebne i dochodzą do wykupionego na 2 tygodnie kosza. Babcia w ciemnych okularach, z papierosem w fifce wygląda jak gwiazda filmowa. W innych koszach też ładne panie, a na piasku obok siedzą ich mężowie. Wszystkie dzieci mają czapeczki od słońca. Babcia smaruje Hanię dermosanem i nakłada na nią nadmuchane, gumowe kółko. Ciut za ciasne, bo Hania jest lekko grubawa, ale nóżki i rączki ma chude.

Jest 10 rano. Plaża zapełnia się ładnie ubranymi paniami w kapeluszach zrobionych z warkoczy z kolorowych gazet, czyli Przekroju i Przyjaciółki i panami w płóciennych czapkach cyklistówkach. Hania wbiega do wody, zanurza łapkę i oblizuje. Woda jest słona, więc to jednak morze, tylko brzydsze od prawdziwego, tego z książek. Woda jest lodowata, ale pokusa pobujania się na falkach, pożal się Boże, jest silniejsza. Hania sinieje w plamy, ale tego nie widzi, bo z zachwytem spogląda na wielki statek na horyzoncie. Jak wyschnie i zje pyszny obiad z dodatkową zupą od razu go narysuje.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane