Kiedyś nie chodziło się na wybory na znak protestu, bo tak naprawdę nie było wyboru. Teraz powinno się na wybory iść, bo wybór jest, a prawo głosu jest przywilejem. Walczyły o nie przez wieki kobiety w Europie i Stanach, oraz Afro Amerykanie. Każdy ma wybór i każdy głos się liczy, choć nawet bardzo inteligentni i bywali moi znajomi twierdzą, że wybieranie mniejszego zła jest bez sensu. A jaki sens ma nie wybieranie? Ciągle się z nimi spieram, bo jako obywatelka tego skołowanego przez polityków kraju, wiem co może spowodować niezrozumienie czysto matematycznego obliczenia, że nieobecni nie mają racji. W wyborach liczy się ilość głosów. Jeśli nie będzie naszych, będą konkurencji. Zamiast kombinować
i dzielić skórę na niedźwiedziu, martwiąc się o to kto będzie miał jakie miejsca i apanaże po zwycięstwie, trzeba zwyciężyć, czyli połączyć siły. Podziały zostawić na czas spokoju. Wiele lat mieszkałam w Stanach, gdzie wybory są najważniejsze w życiu kraju i nie ma co narzekać na brak wachlarza nieskazitelnych kandydatów, tylko wybierać to co jest dobre dla demokracji i zapewni spokojne życie. Nie mamy wyobraźni, bo gdybyśmy mieli kolejki do punktów wyborczych ciągnęły by się kilometrami i to od świtu. Nie robimy nikomu łaski popierając swoich kandydatów, nie robimy łaski głosując. Brak frekwencji świadczy o zupełnym niezrozumieniu podstawowych zasad demokratycznego, a wiec wspólnego, rządzenia krajem. Nie myślimy, że za wszelkie obietnice finansowe zapłacimy z naszej kieszeni. Już to widać, wszystko drożeje z dnia na dzień i jest cenowa „wolna amerykanka” a mówiąc po polsku gra w bambuko. Gra ta polega na tym, że nie ma żadnych zasad, więc wygrywa silniejszy, a płaci słabszy. Wiem, że mój blog czyta wiele osób które mi mówią na ulicy – „ dzień dobry, Pani Haniu”. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego spóźnionego, za co przepraszam, bloga pójdą na wybory i zagłosują myśląc o tym jak bardzo mi na tym zależy.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane