Przyjaciele

04 listopada, 2024 Hanna Bakuła Bez kategorii 0 komentarze

Uważam, że najlepiej świadczą o nas przyjaciele i osoby, które wzajemnie cenimy. Mam tak zwane szczęście do ludzi i zawsze udawało mi się otaczać ludźmi mądrymi, wrażliwymi i utalentowanymi. Jest ich coraz mniej. Gdy umiera mi przyjaciel nie mogę i nie chcę w to uwierzyć. Niestety mam pamięć dobrą, jak słoń i nagle widzę wszystkie momenty, które przeżyliśmy razem. Nadal prowadzę z nim rozmowy w myślach, wzdycham jak miech kowalski i prawie fizycznie czuję obecność tej osoby.

Mam szczęście, bo wierzę, że śmierć to nie koniec kontaktów z ulubionym, lub kochanym przyjacielem. Więc może lepsze jest określenie odszedł? OK. Ale gdzie? I dlaczego właśnie moja ulubiona osoba musiała odejść? Czemu, czasem młodo, czemu nagle?

Po śmierci Agnieszki Osieckiej, mojej drugiej połowy psychicznej, płakałam miesiąc, a towarzyszyła mi przez 5 lat, do czasu, kiedy wydałam nasze listy. Potem zabrakło w moim życiu Izy Jarugi Nowackiej. Do dziś nie mogę uwierzyć, że jej nie ma i prowadzę z nią rozmowy jakby żyła. Po niej zniknął Jerzy Gruza super kolega i zabawny kompan. Marcin Bronikowski, genialny baryton, który śpiewał partią Torreadora w inscenizacji opery Carmen, do której projektowałam kostiumy w Operze Narodowej, zmarł w Tiranie.  Cudownie bystry Janusz Głowacki.

Gdzie oni są, bo są na pewno. Jeśli istnieje niebo, to mam w nim więcej serdecznych, kochanych osób niż tu. Piszę o tym, bo tydzień temu, nagle opuścił mnie i tłumy wielbicielek i wielbicieli genialny pianista, profesor i prze-inteligentny mój przyjaciel od 32 lat- Janusz Olejniczak. W telefonie zapisany jest jako Januszek O.

Mieliśmy identyczne poczucie humoru i ceniliśmy wzajemnie, to co robiliśmy. Nasze rozmowy składały się z krótkich uwag i chichotów. Miał dar obserwacji, jakby był malarzem. Mogłam słuchać jego gry bez końca i jak większość osób kochających muzykę Chopina, miałam wrażenie, że reinkarnacja istnieje. Był towarzyski i bardzo nerwowy, co widać było, gdy chodził, nawet poza sceną.

Poznaliśmy się w czasie programu telewizyjnego o podróżach. Był Jerzy Maksymiuk, potem przyjaciel Janusza, Janusz i ja. Każdy opowiedział swoją zabawną historię. Ja o tym, jak jechałam przez Amerykę autobusem owinięta New York Timesem, bo było zimno, przez klimę, a ja wsiadłam w bluzeczce na ramiączka i szortach. Kiedy wysiadłam, byłam cała zadrukowana, bo litery się odbiły na rękach, nogach i dekolcie. Nie chciało się zmyć.

Janusz opowiedział, jak w Rio de Janeiro miał koncerty jako młodzieniec i zaprosiła go bardzo elegancka pani na prywatny recital. Był niewiniątkiem z Polski i bardzo się zdziwił, czemu panie na widowni są w negliżu i siedzą na kolanach starszych panów. Po prostu grał w burdelu, nie wiedząc o tym.

Jerzy Maksymiuk opowiedział jak w Szkocji grał ze swoją orkiestrą na jakichś stromych wysokich wzgórzach i godzinę szli pod górę z instrumentami. Doszli ledwo żywi. Było bardzo wesoło.

Na korytarzu Januszek zapytał: „Kiedy mi zrobisz portret?”. Zauważyłam, że nie jesteśmy na TY. A on uśmiechnął się i powiedział: „Daj spokój, przecież będziemy i to długo.” I wykrakał.

Są przyjaźnie od pierwszego wejrzenia. Nie znam innych. Janusz umarł nagle, tak chciał, jak każdy. Cały czas, jak w fotoplastykonie suną mi przed oczami zdjęcia z naszej uroczej, zabawnej przyjaźni, dwojga artystów. Portret zachowałam. Można go obejrzeć na Facebooku.

Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane