Sopot to miejsce, gdzie czuję się najlepiej. Oczywiście w Polsce. Za Sopotem, Busko Zdrój i Kraków. Warszawy, jako rodowita Warszawianka, nie lubię, bo jest bezduszna i nie ma centrum. Jednym z powodów, dla których cenię wyżej wymienione miasta, jest możliwość egzystowania bez samochodu. Idzie się ulicą i mówi- dzień dobry. Powietrze czyste, knajpy jak grzyby po deszczu, piękne światło i eleganccy ludzie. To Sopot po sezonie.
Sopot zimą jest fantastyczny, bo choć plażowanie utrudniają sztormy, to za to można z sopocianami włóczyć się po Monte Casino. Sopocianina poznajemy po psie i tym, że się nie rozgląda. Nowojorczyka w NY można poznać po tym samym, a turystę po zadartej głowie i tym, że jest Japończykiem. W tym roku zima w Sopocie, poza kilkudniowym sztormem, jest ciepła i przypomina zimę w Paryżu. Mżawka i troszkę śniegu, do smaku. Wystarczy ciepły płaszcz i szal. Komu wystarczy, temu wystarczy, polskim Eskimosom, nie.
Jak na złość, w tym sezonie modne są stroje polarne. Identyczne, pikowane, przeważnie czarne kurtki z kapturem obszywanym futrem z całego lisa i czapki z pomponem, też z lisa. Taki ekologiczny trend lokalny. 100 lisów na 100 lecie! Trudno, że jest plus 8 stopni, kosztowna kurtka musi się zamortyzować. Większość osób wygląda, jakby wsiadło w zły pociąg, bo powinni spacerować po Krupówkach w Zakopanym, gdzie zima jest a spacerują po molo. Dzieci w identycznych jak rodzice kurtkach i czapkach. Na szyjach mateczek wielkie koce- szale z kluskowatymi frędzlami, spod nich, patykowate nóżki w czarnych spodenkach. Jak chińska armia. Żadnego koloru, grama fantazji, od razu widać z której sieciówki akcesoria. Fantazja ustąpiła łatwości kupowania przez Internet. Jak można kupić szalik, którego się nie dotknęło, czy buty bez mierzenia, za to z gwarancją, że się spotka 10 osób w identycznych?
Monciak dzisiaj wygląda, jak parada pomponów, połączona z defiladą wózków dziecinnych. Słowo defilada jest adekwatne, bo wózki- czołgi są identyczne, ogromne, z rur na których przecięciu spoczywa dzidziuś wielkości wróbla, okutany w markowe ubranko, spod którego go nie widać. Płeć określają kolory: różowy dla dziewczynek, błękitny dla chłopczyków, ale są wyjątki. Widziałam chłopczyka na różowo, bo chyba donaszał po starszej siostrze. Idę sobie Monciakiem, bez lisa przy kapturze, nawet bez kaptura, bez pompona przy czapce, bo na nią za ciepło. Szalik mam markowy, ale męski, więc normalnej wielkości, torba normalnej wielkości i wyglądam jak z innego filmu. Jak aktor w stroju kowboja, na planie filmu o Leninie. Tym bardziej, że mam za małe usta, bo wszystkim paniom wiszą kominkowe okapy, które na stałe są rozciągnięte w wiecznym uśmiechu Buddy z Bangkoku. Takie pogodne kominki. Mina ta nie jest inspirowania obrazem Mona Lisa, ale niemożnością używania mięśnia okrężnego ust- orbicularis oris. To miałam na anatomii, która była obowiązkowa na ASP!!! Strasznie wygląda, taka kamienna paszcza. W znanych mi stolicach, a lata temu i w Sopocie, który był stolicą jazzu, wszyscy dążą i dążyli do oryginalności, do czegoś, co ich wypunktuje na ulicy, czy przyjęciu, co pokaże, że myślą samodzielnie. Teraz koniec z tym. Jak papugi. Modne cekiny, o Matko! Nosi się nawet do pracy na poczcie, przy sprzedaży papieskich pamiątek i świętych obrazków! Modne pompony, to siup, wielkie jak głowy i czasem po dwa. Nastrzykiwanie, to symbol statusu, bo drogie i efektowne pod każdym względem, kaptury z futrem mimo, że upał. Kto bogatemu zabroni? Nasz przeskok z sielskiego feudalizmu, do drapieżnego kapitalizmu owocuje również estetycznie, bo teraz słoiki dyktują styl, którego nie mają, bo skąd? Tylko Polki i Rosjanki są rozpoznawalne na świecie, poprzez niewolnicze wielbienie nowinek w modzie i sporą przesadę w demonstrowaniu swojego bycia en vogue.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane