Opalony na Murzyna musiał być każdy w latach 50, 60,70 i 80, potem to zjawisko zaczęło zanikać i teraz tylko osoby w pewnym wieku, pamiętające tę modę „retro” łypią białkami oczu w czarnej twarzy. Mówiło się, że ktoś jest „strzaskany na heban” i to był komplement, teraz jasna brzoskwinia króluje w kurortach i chwała Bogu. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku i zamieszkałam z siódemką przyjaciół jeździliśmy nad Atlantyk samochodem i opalaliśmy się kilka godzin, leżąc plackiem. Mieliśmy wielką przenośną lodówkę z napojami, głównie piwem i skąpe opalacze, żeby wystawić, ile się da na działanie śmiercionośnych promieni. Dookoła leżeli posiadacze podobnych zestawów lodówkowych, z czego większość Afroamerykanów oraz Portorykanów wystawiających się jak my.
Tu muszę nadmienić, że nawet najciemniejsze nacje mogą się opalać i chyba jest w cenie, gdy Afroamerykanin jest ciemniejszy od kolegi, który nie leżał plackiem na Brighton Beach. Patrzyliśmy zdumieni na jaśniejsze ślady po ramiączkach ciemnoskórych piękności. To była jedna z pierwszych dziwnych informacji o Ameryce. Drugą było to, że nie wolno się opalać top-less, nawet leżąc na brzuchu. Leżę sobie w rozpiętym staniku, żeby równo opalić plecy, a tu nagle podjeżdża policjantka na koniu i każe mi stanik zapiać i to szybko, bo zaraz mi wypisze mandat na 100 dolarów. Przeprosiłam i powiedziałam, że w Europie, nie jest to karalne, na to ona zauważyła, że nie jestem w Europie tylko w Stanach i odjechała na koniu zapadającym się w piach. Na wielbłądzie by się nie zapadała. Oburzyło nas to bardzo, ale nowojorscy przyjaciele poinformowali nas o wielkiej pruderyjności Amerykanów.
Potem zaczęłam to zauważać w filmach, gdzie pary kotłują się pod kołdrą, co przypomina lądowanie balonu pasażerskiego w Kenii lub spadochronu z żywym skoczkiem. Do teraz Google nie pozwalają na pokazywanie sutków. Miałam ten problem, gdy chciałam zareklamować moją galerię internetową – galeriahannybakuly.pl akwarelami z gołym biustem, i to u kotów. Może mieli rację, bo koty nie mają biustów.
Wracając do nadmiernego opalania, to wygląda dziwnie na tle większości, która nie przepada za nowotworem czerniakiem. Znam osobiście dwie osoby, po operacjach uszły z życiem, choć to wyjątkowo wredny Rak. Jeden lubił podlewać ogródek w samych bokserkach, drugi smażył się w skąpiutkich slipkach w egzotycznych krajach. Ja nigdy nie miałam sukcesów w opalaniu, bo zawsze było „na raczka” i ze smarowaniem zsiadłym mlekiem i dopiero po tygodniu dumnie kroczyłam po Sopocie w białej, kontrastowej sukience. Potem opalenizna schodziła płatami, ku mojej rozpaczy.
Teraz opalenizna naprawdę mi się nie podoba. Jest coś nieładnego w białej osobie, która udaje Afroamerykankę. Jeszcze nigdy nie rysowałam bardzo opalonej osoby i nie nalegam. Oraz przestrzegam przed opalenizną „na prosiaka”. Jest paskudna i nie wiem czemu białe tłuściochy usiłują wyglądać jak niewolnicy z filmu „Chata wuja Toma”. W tym roku w Sopocie widziałam ich sporo, raczej mocno wytatuowanych. Słońce jest niebezpieczne, ciekawe, czy tatuaż płowieje, bo, że się rozmazuje to widać.
Uwaga dziewczyny, bo słońce wysusza, robią się zmarszczki i tego nie da się cofnąć. Chyba, że ktoś lubi wyglądać w wieku 40 lat jak indiańska babcia.
Przykro nam, ale dodawanie komentarzy jest zablokowane